„Wszelkie uzdolnienia, znane pod nazwą działalności duchowej, są tylko czynnościami substancji mózgowej lub, wyrażając się nieco dosadniej […] myśl znajduje się prawie w takim samym stosunku do substancji mózgowej, jak żółć do wątroby lub mocz do nerek.” W taki sposób streszczał swoje poglądy na naturę umysłu jeden z przedstawicieli tzw. materializmu wulgarnego Karl Vogt (1817-1895). Współczesna nauka rzeczywiście ośmiesza naiwność dualizmu dusza – ciało. Jednak jeszcze końcem XIX wieku materialiści wulgarni w krajach katolickich bywali prześladowani.
Dzisiaj już wiemy, że nawet najwznioślejsze myśli, uczucia i porywy ludzkiego „ducha” nie wymagają do swego wyjaśnienia hipotezy duszy (ani innych bajkowych bytów). Pisząc w pewnym uproszczeniu, to wszytko co czujemy to tylko wydzieliny fizjologiczne niczym żółć i uryna. Substancje które odpowiadają za przenoszenie sygnałów pomiędzy neuronami nazywamy neuroprzekaźnikami. Ich stężenie decyduje o naszym nastroju. Przykładowo: za uczucie radości odpowiada dopamina, uczucie euforii to endorfiny, zakochanie to wydzielina znana jako fenyloetyloamina, przywiązanie i wierność to oksytocyna. Nawet zjawiska mistyczne wyjaśnia się jako fenomeny neurobiologiczne. Pojęcie duszy niczego nie wyjaśnia i dlatego uczciwość intelektualna nakazuje ten koncept umieścić gdzieś pomiędzy epicyklami, eterem i flogistonem albo skrzatami, elfami lub krasnalami.
Czy jednak to unieważnia nasze życie duchowe? Bynajmniej!!! Człowiek może się rozwijać duchowo bez duchów i zabobonów, opierając się na tym co racjonalne. Wydaje się, że do tego najbardziej pasują orientalne systemy filozoficzne. „Nie wierzcie w ani jedno moje słowo, tylko dlatego, że powiedział je Budda. Sami sprawdźcie, czy moje nauki pasują do waszego doświadczenia”. Takie stanowisko Buddy Siakjamuniego nie kłóci się ze współczesnym paradygmatem naukowym.
Dlatego na koniec zacytuję słowa Alberta Einsteina: „Religia przyszłości będzie religią kosmiczną. Powinna ona przekraczać koncepcję Boga osobowego oraz unikać dogmatów i teologii. Zawierając w sobie zarówno to, co naturalne, jak i to, co duchowe, powinna oprzeć się na poczuciu religijności wyrastającym z doświadczania wszelkich rzeczy naturalnych i duchowych jako pełnej znaczenia jedności. Buddyzm odpowiada takiemu opisowi.(…) Jeżeli istnieje w ogóle religia, która może sprostać wymaganiom współczesnej nauki, to jest nią buddyzm.”
Powyższe zaczerpnięte z Wikipedii zdjęcie przedstawia posąg wielki Buddy w Bamianie w Afganistanie. Po prawej pusta nisza po posągu wysadzonym przez Talibów. Przypuszczam, że Einstein żałowałby zniszczonych Buddów. Trudno mi sobie wyobrazić by palił przed nimi kadzidełko. Zdecydowanie jednak postawa myśliciela nie kłóci się z medytacją.
W tych dniach przychodzą na myśl jeszcze inne argumenty przeciwko dogmatyzmowi. Okazuje się że 80 procent aktów terrorystycznych jest motywowanych dogmatyzmem islamskim. Miejmy więc nadzieję że w przyszłości islam przejdzie podobną drogę jak Kościół Katolicki na Drugim Soborze i rozcieńczy swój dogmatyzm co w dalszej kolejności doprowadzi społeczności arabskie do laicyzacji. Czego Wszystkim i sobie życzę!
Eeeee…. toż już św. Tomasz pisał, że anima est forma corporis, za co Go zresztą bodaj jacyś biskupi wyklinali. A u Bocheńskiego bodajże we „Wspomnieniach” jest ciekawy kawałek o tym, czy dusza jest niematerialna (przy okazji zagadnienia niematerialności aniołów). Ba, św. Paweł modli się, aby „nienaruszony duch wasz, dusza i ciało… zachowały się na przyjście Pana” (1 Tes 5, 23). Jasne jest i bez teologii, że jeśli sobie zbytnio zwiększę stężenie alkoholu we krwi to moje procesy intelektualne, czy np zmysł równowagi ulegną zaburzeniu, a jeśli dostanę młotkiem po głowie (będącej częścią ciała przecież, a nie duszy), to ulegną one zaburzeniu jeszcze bardziej (choć młotkiem duszy nie można uszkodzić, co najwyżej można ją trwale od ciała odłączyć, aż do dnia zmartwychwstania w każdym razie). Psychologów i psychiatrów nie mamy też za lekarzy duszy (w każdym razie przepisując nam jakieś pastylki motywują to zaburzeniami w produkcji takiego czy innego neuroprzekaźnika na przykład, a nie kwestiami duchowymi). Procesy elektrochemiczne zachodzące w naszych głowach to jest – jak mi się zdaje – jeszcze zbyt niski poziom abstrakcji dla pojęcia duszy. Jest zresztą w języku wielki bałagan w tym względzie http://100-zabobonow.blogspot.com/2008/04/dusza.html
Z trzeciej strony rzeczywiście trudno człowieka sprowadzić tylko do rzeczy czysto materialnych (bodaj Lem robił w „Dialogach” takie eksperymenty myślowe, żeby zrobić dokładny, co do atomu opis ciała jakiegoś człowieka w jakimś momencie, po czym zrobić na jego podstawie kopię tegoż ciała i zaproponować oryginałowi, że teraz się go zabije i w tym samym momencie ożywi kopię… oczywiście oryginał będzie się przed takim rozwiązaniem bronił, bo przecież intuicyjnie rozumie, że jego świadomość się raczej w ten sposób nie obudzi). Wydaje się, że z jakiegoś powodu Iskiński jest Iksińskim i nawet wierna jego kopia Iksińskim nie będzie. Istnieje jakiś element jest tożsamości Iksińskiego konstytutywny (choć jak mówię upatrywałbym go na wyższym poziomie abstrakcji niż ten związany z przetwarzaniem w mózgu wrażeń zmysłowych na pojęcia abstrakcyjne, w końcu dusza od ciała odłączona nie będzie mieć oczu czy nosa) i zdaje się on być w jakiś sposób powiązany z Iksińskiego procesami psychicznymi (co najmniej z samoświadomością).
Krytykując stanowisko dualistyczne w filozofii umysłu napisałem, że „Pojęcie duszy niczego nie wyjaśnia i dlatego uczciwość intelektualna nakazuje ten koncept umieścić gdzieś pomiędzy epicyklami, eterem i flogistonem albo skrzatami, elfami lub krasnalami.” Uważam że w świetle współczesnej wiedzy możemy spokojnie obstawać przy poglądzie że „Kartezjusz doliczył się jednej substancji za dużo”. Doświadczenie myślowe podane przez Lema też nas nie kłopocze bo nauka ma wyjaśniać obserwowane fenomeny a nie fantazje literackie (nawet te bardzo dobre – jak w przypadku Lema).
Zaś z punktu widzenia etycznego pojęcia stałego ego w postaci np. duszy wydaje się nawet szkodliwe. Zrezygnowanie na osobisty użytek z pojęcia własnego (i cudzego!) ego i postrzeganie świata na sposób niedualistyczny ułatwia życie sobie i otoczeniu. Pisałem o tym np tu: http://www.koc.pl/wp/?p=7407
Wspominam mile Panie Macieju nasze bardzo dawne dysputy tomistyczne. Zdaje się jednak, że i przed i po Tomaszu wymyślono jeszcze wiele innych niezgorszych rzeczy 🙂
Jak dla mnie są dwie możliwości:
1. Możemy przyjąć istnienie duszy jak prawdę objawioną (tak, jak przyjmujemy dajmy na to istnienie Trójcy Świętej, choć nie da się rozumowo udowodnić, ani nawet uprawdopodobnić, że nie ma dwóch ani pięciu Osób Boskich). Oczywiście jest to możliwe i nawet nie jest irracjonalne (jak wiadomo od czasów bodaj Tarskiego więcej jest zdań prawdziwych niż dających się dowieść) jakkolwiek nieco zawęża pole do dyskusji (choć byłoby to o tyle lepsze od cieplika i eteru, że dla zdania niedowodliwego nie da się dla zdania niedowodliwego przeprowadzić falsyfikacji, boż przestałoby być niedowodliwym)
2. Możemy gdzieś tej duszy spróbować poszukać. Mnie się wydaje, że ten kierunek wskazany przez Lema (a więc istotna trudność w zredukowaniu samoświadomości do własności ciała) jest dość obiecujący. No a że to są eksperymenty myślowe, no cóż – z natury rzeczy tego rodzaju metafizyczne rozważania trudno prowadzić przy wykorzystaniu metodologii nauk przyrodniczych (choć oczywiście, jak to mówił któryś z filozofów, żeby empirycznie zbadać problem istnienia Pana Boga i duszy nieśmiertelnej wystarczy po prostu umrzeć).
3. Tak, podobno po św. Tomaszu jeszcze coś było, ale jak słusznie zauważa Bocheński, to w przeważającej większości był upadek filozofii 😉
oczywiście tego „3.” tam nie powinno być w ostatnim akapicie
ad. 1 Wydaję się że jednak jest to mocno irracjonalne. Zacznijmy od inspirującego cytatu z Davida Hume’a „If we take in our hand any volume; of divinity or school metaphysics, for instance; let us ask, Does it contain any abstract reasoning concerning quantity or number? No. Does it contain any experimental reasoning concerning matter of fact and existence? No. Commit it then to the flames: for it can contain nothing but sophistry and illusion.”
Ogólnie u Humea sens poznawczy mają pojęcia które odnoszą się do doświadczenia albo pośrednio wyjaśniają doświadczenia. W tym znaczeniu sens ma np. potencjał elektryczny bo wyjaśnia … pioruny i wiele innych zjawisk. Sens miał też swego czasu Zeus – też wyjaśniał pioruny.
Elfy, strzygi, dusze nie mają aktualnie sensu poznawczego bo niczego obserwowanego nie wyjaśniają ani nie odnoszą się do bezpośredniego doświadczenia. Posługiwanie się takimi bajkowymi pojęciami nie jest racjonalne.
ad 2. Wydaje się że przytoczony argument wspiera tylko tezę Carnapa o literackim i bajkowym znaczeniu metafizyki. Wystarczy uważna lektura Hume’a, Koła Wiedeńskiego lub Quine’a by się samodzielnie przekonać co do słuszności niektórych tez Bocheńskiego. Nie bardzo też widze jak moglibyśmy zbojkotować twórczość Bertranda Russela. Nawet jego popuarne teksty są porządnie skonstruowane: http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1281
Oczywiście mam w powyższym na myśli wątpliwą słuszność niekórych tez Bocheńskiego.
Akurat o Russelu, to jego teksty są skonstruowane – powiedziałbym – wybitnie mało porządnie. Np., co do dróg św. Tomasza (i nie tylko) z którym Rusell w powołanym tekście polemizuje, to właśnie Bocheński pokazywał, że logicznie sprawna jest tylko ta z pierwszej przyczyny, więc też nie bardzo rozumiem o co idzie (oczywiście możemy również przyjąć nieskończony ciąg przyczyn, jakkolwiek zdaje się, że współczesna fizyka przychyla się raczej do tezy skończoności wszechświata zarówno w czasie jak i w przestrzeni). Z trudności pytania o stworzenie Boga wynika tylko tyle, że rozsądną odpowiedzią jest, że jest On wieczny.
Nie mogę też się zgodzić z tym, że pojęcia pozaempiryczne nie mają sensu. Niby jak zobaczyć (bądź zbadać empirycznie) przestrzeń funkcjonałów dwuliniowych, liczby kardynalne czy superstrunę drgającą w dwudziestosześciowymiarowej przestrzeni?
Napisałeś „Czy jednak to unieważnia nasze życie duchowe? Bynajmniej!!!”, tak samo można powiedzieć o wielu innych hipotezach. Nauce daleko do kompletnego wyjaśnienia rzeczywistości. Ba! Wcale się na takie nie zanosi. Można nawet powiedzieć, że nauka wcale nie ma takiego apetytu, żeby zagarniać świat i uważać się za właściciela całej struktury rzeczywistości. Apetyt ten niestety towarzyszy niektórym ludziom, a im mniej związani z naukami, tym apetyt ten jest większy.
Jednak po kolei. Brzytwa Ockhama jest ulubionym argumentem na rzecz redukcjonistycznego podejścia. Bierzemy taką hipotezę i próbujemy wydobyć z niej to, co redundantne. Jak jednak się za to zabrać? Dobrzy uczniowie stawiają sobie założenia i dobierają odpowiednie metody aby na ich podstawie dokonać pewnych wyjaśnień. Natomiast źli uczniowie wywalają z teorii co popadnie. Nauki przyrodnicze postępują w ten pierwszy sposób, dobrały sobie taką metodą, by traktować tylko o tym co mierzalne i obserwowalne przy czym zakładamy, że im coś jest łatwiejsze do wyliczenia, tym lepiej. Stąd mnóstwo prostych wzorów, które zakładają pewne nieistniejące stałe, zamiast zróżnicowanych równań różniczkowych bez tych stałych. Mało tego, cała matematyka, a za nią fizyka, jest bogata w twory, których nikt nie zaobserwował, a zostały wprowadzone tylko po to, żeby uzasadnić pewną teorię (np. stała grawitacji pełni funkcje regulanta, który sprawia, że obserwacje stają się zgodne z opisem matematycznym.).
Tutaj jest całkiem fajny przykład… zakładamy stałą grawitacji, która nie istnieje, żeby uprościć nasze obliczenia. Więc nauka udowodniła istnienie czegoś nieistniejącego? Nie! Nauka w ogóle się tym nie zajmuje :), jako fizyk zmierzyłem siłę grawitacji, wprowadziłem pewną stałą dla urzeczywistnienia rachunków i to jest moja rola jako naukowca. Amen.