Tyleż gorące co miłe dyskusje odbywane w pewnym wąskim buddyjskim towarzystwie zmuszają mnie do napisania kilku słów na temat tego co filozofowie orientalni nazywają „porzucaniem wszelkich pragnień.”
Nie porzucaj nadzieje,
Jakoć się kolwiek dzieje:
Bo nie już słońce ostatnie zachodzi,
A po złej chwili piękny dzień przychodzi.
Doprawdy? W naszym kręgu kulturowym wywodzącym się z chrześcijaństwa stanowcze kwestionowanie nadziei jest zajęciem mało popularnym. Nawet ludzie, którzy dawno porzucili chrześcijaństwo, nie porzucają nadziei. Na tym jednak blogu promujemy podejście kontrarne. Powszechna i zupełna zgoda co do konieczności nadziei, która jakoby miała umierać ostatnia, każe się nam zatrzymać i zastanowić nad tezą dokładnie odwrotną.
Nadzieja to pragnienie zaistnienia w przyszłości określonego stanu rzeczy przy równoczesnej niepewności czy tak będzie. Nadzieja jest absolutnie centralnym pojęciem chrześcijaństwa. To jedną z cnót teologalnych bez których cała reszta tej religii zupełnie nie ma sensu. Podobnie jest w innych religiach teistycznych. Porzucenie nadziei (czyli zwątpienie) jest tożsame z porzuceniem chrześcijaństwa.
Stosunek do nadziei rozumianej jako pragnienie z góry zakładanych rezultatów określa też inne systemy mądrościowe. Stoicyzm zakłada obojętność i nieporuszoność względem tego co nam przyniesie przyszłość. Epikureizm (hedonizm) zakazuje interesowania się przyszłością koncentrując na się na teraźniejszych przyjemnościach.
Buddyzm zaś idzie jeszcze dalej i jest w tym względzie dokładną odwrotnością chrześcijaństwa. Budda w „Czterech Szlachetnych Prawdach” przyczynę mentalnego cierpienia odnajduje w pragnieniu. Jest to pragnienie rozumiane jako oczekiwanie zaistnienia określonego stanu rzeczy. Czyli nic innego jak nadzieja. Buddyjska droga to porzucenie wszelkich pragnień – odwrotność nadziei. Cała buddyjska praktyka koncentruje się wokół tego jak porzucić pragnienia odnośnie rzeczywistości – jak, wbrew temu co zaleca poeta, porzucić nadzieję.
I tu dochodzimy do sedna dyskusji, którą odbywam we wspomnianym wąskim lecz miłym buddyjskim gronie. Czy porzucenie wszelkich pragnień nie jest przypadkiem filozofią zdechłej ryby niesionej bezwładnie przez prąd rzeki? Przecież powinno być odwrotnie! By dojść do źródła trzeba aktywnie iść pod prąd a nie być pozbawionym pragnień niczym zdechła ryba w rzece. Czy tak?
Bynajmniej! Porzucenie z góry oczekiwanych rezultatów (nadziei) nie jest tożsame z porzuceniem energicznych, aktywnych i radosnych działań. Nawet więcej. Jeśli wyruszam w podróż i nie zakładam z góry oczekiwanych rezultatów to mogę dojść w bardziej interesujące rejony. Buddyzm to środkowa ścieżka. Porzucam pragnienie z góry zakładanego efektu oraz motywację związaną z nadzieją. Zamiast tego pojawia się autonomiczna motywacją i energią wynikająca z samej drogi, samego procesu działania.
Pomiędzy apatią zdechłej ryby niesionej z prądem rzeki a neurozą oczekiwania z góry zakładanych rezultatów istnieje szczęśliwa przestrzeń normalnego życia. Większość naszych rozczarowań, frustracji, stresu i złości bierze się z pragnienia z góry oczekiwanych rezultatów. To że rzeczywistość wydarza się inaczej niż miałeś nadzieję jest główna przyczyną cierpienia mentalnego. Można więc porzucić wszelkie oczekiwania i nadzieje i żyć w wolności bez nich. To nie znaczy że nie masz działać. Nawet to nie znaczy że nie możesz planować. Jednak działanie wolne od z góry oczekiwanych efektów jest wolne od napięć i przez to sprawniejsze.
Czego wszystkim i sobie życzę!
PS. Ilustracja przedstawia alegorię nadziei. Słusznie symbolem nadziei jest kotwica która trzyma przy dnie.
Ostatnie komentarze
No comments to display