Dzisiaj czwarta niedziela po Wielkanocy. Czego nas w tym dniu uczy Kościół Matka Nasza? Dzisiejsza msza zaczyna się od słów introitu „Cantate Domino canticum novum, alleluia” – „Śpiewajcie Panu pieśń nową”. Kościół zachęca nas do śpiewania nowej pieśni.
Kilka więc słów na temat muzyki kościelnej. Historia rozwoju muzyki kościelnej toczy się wokół stałego sporu pomiędzy modernistami i tradycjonalistami. Moderniści w każdej epoce próbują wprowadzać do świątyń nowe i zupełnie świeckie formy muzyczne. Zaś tradycjonaliści stawiają początkowo mocny opór by po jakimś czasie ulec muzycznej nowoczesności.
W pierwszych wiekach ukształtował się chorał gregoriański jako jednogłosowa forma wokalna wykonywana a capella. Sam zresztą termin „a capella” znaczy tyle co „śpiew w kaplicy”. We wczesnym średniowieczu nikt sobie nie wyobrażał by śpiew kościelny mógłby się odbywać z towarzyszeniem jakiegokolwiek instrumentu. Jednak już u schyłku Średniowiecza kościelnym modernistom udało się pokonać opór tradycjonalistów i do kościołów trafiły organy.
Podobnie było ze śpiewem wielogłosowym, który stał się modny na wzór ówczesnej muzyki świeckiej. Tradycjonaliści potępiali polifonię. Papież Jan XXII potępił śpiew wielogłosowy ze względu na trudność w odbiorze tekstu. Nie minęło jednak kilkadziesiąt lat i w Renesansie polifonia na stałe wkroczyła do repertuaru muzyki kościelnej. Znowu tradycjonaliści ulegli presji ze strony świeckiej muzyki.
Ten sam schemat powtarzał się w kolejnych wiekach. Wbrew oporowi kościelnych konserwatystów poszerzało się instrumentarium o bardziej nowoczesne brzemienia. Wprowadzono instrumenty smyczkowe i dęte. W okresie baroku nastąpił dalszy wpływ świeckich form muzycznych. W XVIII I XIX wieku wpływ na muzykę kościelną miała muzyka operowa i dalej nawet świecki styl symfoniczny.
Tradycjonaliści zawsze ulegali a zwyciężała zasada „śpiewajcie Panu pieśń nową” i przejmowano do świątyń nowoczesne formy muzyki świeckiej. Zapewne więc tylko kwestią czasu jest przejęcie do kościelnego instrumentarium gitary z mocno przesterowanym wzmacniaczem. Poniżej próbka – fragment Kyrie z Mszy o Aniołach w moim wykonaniu. Wykonanie to dedykuję oczywiście pomponiarzom:
http://www.koc.pl/wp/audio/8msza.mp3
To ja nieco a propos: ponieważ jestem wychowany na wysokich głosach heavy metalowych a nie na growlach artystów death metalowych, mam bardzo niską tolerancję podczas naszych liturgij dla chorału udającego dokonania p. Marcelego Peresa. Owszem, mogę sobie posłuchać takiej muzyki w wolnym czasie, czy pomedytować przy niej, ale przeciągane na Mszy w dziesiątki minut wycia koszerno-stepowe niezwykle mię irytują. Do liturgji tylko chorały solesmeńskie, czyli właśnie „pieśń nowa”
Kwestia „starości i nowości” jest wtórna. Współczesna muzyka o charakterze sakralnym ma prawo mieć miejsce w liturgii. Jednak muzyka typowo rozrywkowa uniemożliwiająca skupienie się na liturgii nie powinna być do liturgii wprowadzana. Nawet stanie choćby jeden krok w tyle wobec muzyki współczesnej nie musi być uważane za wadę. Zawsze to rozszerzenie ucha wiernego o nowe inne doznania pozwalające mu odseparować sferę sacrum od profanum.
Jednak nawet omijając ten aspekt istotne jest istnienie wyraźnego zakazu korzystania z takiej muzyki w czasie liturgii. W związku z tym pojawia się zgrzyt. Z jednej strony ksiądz w czasie wypowiadania modlitwy eucharystycznej mówi, że jest w łączności z biskupem (miejscowym Ordynariuszem) i z Ojcem Świętym, a ma ich gdzieś i depcze przepisy przez nich ustalone.
Zamieszczam poniżej instrukcję KEP.
Art. 20 Podczas liturgii nie wolno wykonywać muzyki mającej charakter świecki np. jazzu, big-beatu itp.
Art. 29 Poza organami wolno używać w liturgii innych instrumentów z wyjątkiem tych, które są zbyt hałaśliwe lub nawet przeznaczone do współczesnej muzyki rozrywkowej. Wyłącza się z użytku liturgicznego, zgodnie z tradycją, takie instrumenty, jak fortepian, akordeon, mandolina, gitara elektroniczna, perkusja, wibrafon, itp.
http://www.oaza.pl/polski/diakonie/liturgiczna/muzlit.pdf
Właśnie o tym pisałem. Podobne dekrety przeciwko muzyce świeckiej wydawano w przeszłości i po krótkim czasie okazywały się nieskuteczne. Zignorowano średniowieczny zakaz dotyczący korzystania z organów, potępiono świecką polifonie itp. Wszystko to potem stał się kościelnym standardem. Wprowadzenie do kościołów gitary z przesterem w stylu metal core jest tylko kwestią czasu. Są już zresztą heavy metalowe msze. Oczywiście trudno z góry się wypowiadać kiedy stania się Szacowną Kościelną Tradycja.
Czym innym jest wróżenie przyszłych zmian, a czym innym jest łamanie przepisów liturgicznych. Może ulegną one zmianie, ale póki są można używać gitary elektrycznej na nabożeństwach, spotkaniach modlitewnych wspólnot, ale nie na Mszy Świętej. To chyba dość proste. Skoro pan świadomie łamie przepisy liturgiczne, to uzurpuje pan sobie kompetencje biskupów, a coś takiego jest dość kuriozalne. Równie dobrze mógłby pan być w homoseksualnym związku, ale się z tego nie spowiadać i przystępować do komunii, bo uważa pan, że kiedyś Kościół zmieni zdanie w tej sprawie. Oczywiście jest tutaj różnica jakościowa, ale jest ona pozorna.
Witam,
zgłębiając Pańskie kazania a zwłaszcza ostatnie, odnoszące się do introitu na czwartą niedzielę nieodmiennie odnoszę wrażenie, iż wielokrotnie spotkałem się z podobnym schematem działania jaki wyłania się z Pańskich tekstów. Zastanawia mnie w tym wszystkim jedno: o co też może Panu chodzić? Jakie cel oraz sens (mniej lub bardziej widoczny) przyświeca Pańskim działaniom? Poniżej postaram się przybliżyć to w jaki sposób ja (może ktoś jeszcze) widzę cel Pańskich tekstów.
Przechodząc do sprawy bezpośredniej, czyli tekstu do czwartej niedzieli – cóż mamy w powyższym kazaniu: otóż spoglądając na powyżej prezentowaną całość widać iż w dość gładki oraz płynny sposób (upraszczając całkowicie sprawę) przeszedł Pan od śpiewu jednogłosowego do wielogłosowego oraz od oporów w stosowaniu jakichkolwiek instrumentów muzycznych do wykorzystywania organów, instrumentów smyczkowych oraz dętych. Jaki wniosek został wysnuty z powyższego – otóż w zasięgu ręki mamy już czasy w których obok stosownie ubranych (ubiór jak uczula nas co jakiś czas Kościół również jest ważny) organistów na chórze powinni się pojawić wytatuowani chłopcy w ciemnych skórach, wytartych dżinsach, ostro wymiatający na elektrycznych gitarach, których brzmienie oczywiście powinno być mocno przesterowane (tym razem mnie trochę poniosło – proszę o wybaczenie). Jaki byłby następny krok w tej „ewolucji”? Rytmiczna sekcja perkusji, wybijająca początkowe takty „Credo”, aby ci z wiernych którzy przysnęli na kazaniu mieli szansę na dojście do siebie oraz przypomnienie sobie gdzie i po co znaleźli się Kościele? Czy na prawdę sądzi Pan, że tędy droga, czy też wysnuty wniosek jest li tylko żartobliwą uwagą?
Przechodząc natomiast do sprawy zasadniczej, czyli wzmiankowanego na początku efektu „deja vu” poniżej przedstawiam schemat działania, który (oby nie) miałyby doprowadzić do końcowych efektów tej muzycznej ewolucji:
– krok pierwszy: ośmieszenie najbardziej radykalnego/konserwatywnego odłamu danej grupy(tych którzy mogliby kręcić nosem na wszelkie nowinkarstwo). I tutaj mała dygresja: przypuśćmy iż kilku młodych/sympatycznych/zapatrzonych w odpowiednią oprawę liturgii ludzi ochrzcimy zabawnym słowem „pomponiarze”;
– krok drugi: odcięcie zdrowych gałęzi (i znów pomponiarze?) w celu oczyszczenia terenu i przygotowania go pod dalsze działania. W tym przypadku wystarczy sięgnąć do tego co się wydarzyło jakiś czas temu – zainteresowanych odsyłam do mniej lub bardziej dostępnych informacji (publikowanych na tej stronie). Po „oczyszczeniu” środowiska z niesympatycznych radykałów na ich miejsce przyjdą młodzi, niezbyt rozeznani w sytuacji oraz co najważniejsze podatni na mniej lub bardziej delikatne sugestie (spróbujmy może czegoś nowego, zmieńmy coś) ludzie;
– krok trzeci: delikatna sugestia odnosząca się do tego iż to co dobre można by poprawić (czy aby na prawdę wszyscy znamy zasadę – lepsze jest wrogiem dobrego?) w imię wszechobecnego kultu praw ewolucji. Być może odbędzie się to w ramach kontrolowanego eksperymentu lub otwarcia na nowe horyzonty muzyczne (raz w miesiącu?);
– krok czwarty: wprowadzenie sekcji gitarowej oraz rytmicznej perkusji. Czyż właśnie nie o to chodziło od samego początku? W końcu koncerty grup metalowych przyciągając znacznie więcej wiernych niż nudne brzmienie organ.
Ujmując w kilku prostych słowach: z niepokojem obserwuję to co zaczyna się dziać w tym niewielkim środowisku i sądzę iż pozbawiając się (zgodnie z Pana sugestią) tego co właściwe (ludzie nazywani „pomponiarzami”, czyste brzmienie organ w zamian za eksperymenty z przesterowanymi gitarami) pozbawiamy się części tradycji czego i sobie i Panu szczerze nie życzę.
Przepraszam za długi tekst.
Wo pierwych: jeśli się nie mylę, to nie wszystkie msze polifoniczne doczekały się akceptacji kościelnej. Bodaj szkoła flamandzka prezentowała styl zbyt niejasny, zagmatwany w swoim wielogłosiu, przez co raczej traciło się jasność przekazu i sens takiego śpiewu. Dalej, barokowe, klasycystyczne czy romantyczne kompozycje oparte na tekstach religijnych też podejrzewam, że nie były zawsze na miejscu. Choćby różnorakie modyfikacje tekstu w celu utrzymania formy (np. powtórzenia pewnych fraz, refreny) czy nawet, jak w pięknych mszach Schuberta, wycięcie części tekstu Credo – czyli herezja.
Nie chcę posądzać autora bez znajomości opinii, ale podług tego tylko tekstu lekko wyziera z niego bezrefleksyjna chęć zmian, jako zasada sama w sobie. Tymczasem zasadą jest raczej godziwość danej odmiany muzyki, wykonywanej podczas liturgii. I to powinno być tematem dyskusji.
Moje zdanie i spostrzeżenia: w liturgii muzyka powinna unikać zbytniego podobieństwa do świeckiej – całkiem nie ucieknie, bo nawet głosów czy organów nie usuniemy, bo są używane w zespołach disco czy filharmoniach. Muzyka powinna prezentować jakiś poziomu wspólnego rozumienia piękna – czysty śpiew, łagodna gra, niezbyt gęsta faktura, spokojne melodie bez nowinek a la wczesny Penderecki (osobiście czasem słucham :]). Można zauważyć ciekawą cechę chorału i polifonii renesansowej – maksymalnie wytłumiony pierwiastek rytmiczny, będący przeca istotny w tańcach czy budowaniu zmiennego nastroju – pośpiech itd. Taki chorał bardziej odciąga miejsce ludzi przybyłych do miejsca sacrum od codziennego profanum, niż coś znanego z codzienności. Dodajmy jeszcze brak niepotrzebnej wirtuozerii (ukierunkowanej na wykonawcę) czy porzucenie w kompozycjach zbyt dramatycznych efektów itp. wyprowadzających obecnych i słuchających z nastroju właściwego miejscu, jakieś potężne „tutti” czy „ryczące” dziesiątki kontrabasów. Niestety genialne „Dies Irae” z Requiem Mozarta już trochę pod ten paragraf by podchodziło. Ale to moje zdanie.
Co do gitary: przester może pięknie brzmieć, ale raczej w olbrzymiej większości byłby zbyt krzykliwy i jednocześnie trochę przywodził na myśl typowego jego wykorzystanie świeckie.
Swoją drogą czekam, kiedy cała rockowo-popowo-bluesowa elektronika (Hammondy, Fender-Rhodesy, wiosła, Moogi etc.) zostanie dostrzeżona przez kompozytorów symfonicznych i pojawią się np. „koncert na organy hammonda i orkiestrę w d-moll”, albo „sonata na skrzypce i gitarę z kaczką w b-dur” 😉
No i jeszcze jedna podstawowa zasada: A.M.D.G.
Pozdrawiam.