Dzień się skraca więc wyleguje się w łóżku jeszcze dłużej niż zwykle. 10 godzin zamiast zwyczajowych 9. Tak solidnie wyspany napiszę kolejne kazanie. Do przyjęcia konwencji kazania pośrednio skłonili mnie Pomponiarze i tak już to wyszło, że grupka osób oczekuje kolejnego wpisu.
Dzisiaj więc będzie kazanie na temat kazań czyli tzw. metakazanie. Dlaczego niektóre kazania są słuchane a inne nie? Jaka jest Ogólna Teoria Kazań? Zobaczmy jak to wygląda w różnych dziedzinach życia.
Przykład. Gitarowe „kazanie” Dimebega Darrella RIP na temat gry naturalnych harmonicznych wspomaganych wajchą tremolo:
Bardzo uważnie słucham takiego kazania. Dlaczego? Bo podoba mi się gra Darrella. Chciałbym grac podobnie. Dlatego chętnie słucham.
W przypadku innych aktywności jest analogicznie. Podoba mi się styl szermierki historycznej Gregora. Chciałbym walczyć podobnie jak on więc słucham tego co mówi Gregor (serdecznie pozdrawiam przy okazji!). Kolejny przykład. Podobają mi się niektóre zdjęcia robione techniką HDR. Słucham więc ludzi którzy robią takie fotki. Ogólna zasada jest więc łatwo widoczna.
Jak to jest w przypadku klasycznych kazań??? Kazania (te takie typowe) mówi się o tym jak żyć. Zastosujmy więc regułę z powyższych przykładów. Warto słuchać tylko tych kaznodziejów których życie mi się podoba. Jeśli jakiś kaznodzieja wygłasza kazanie na temat tego jak należy żyć a jego życie wygląda jak seria ciągłych udręk to zapala się czerwone światło. Czy na pewno chcesz by Twoje wyglądała tak samo? A może jednak lepiej?
Formułuję więc Ogólne Prawo Kazań – słuchaj tylko rad życiowych od ludzi których życie Ci się podoba!!! W przypadku większości ludzi ich życie waha się pomiędzy stanem kryzysu i stanem „wszystko całkiem OK”. Moje życie waha się pomiędzy „wszystko OK” a „wszystko świetnie”. Wydaje się że mam predyspozycje do dalszego kaznodziejstwa.
Czego dzisiaj sobie i Wam życzę („wszystkiego świetnie” oczywiście). Dziękuję Tadziowi za zrobienie ilustracji do tekstu.
Teoretycznie przeciwko powyższemu można by podnieść argument (co de facto zrobiono :-)) ), iż brak doczesnego szczęścia nie dyskwalifikuje kaznodziei, ponieważ powinien on nauczać o życiu wiecznym. Nie jest to jednak do końca trafne, ponieważ zakłada, iż między sferą fizyczną a duchową istnieje jakaś nieprzekraczalna cenzura. To czysty katerzjanizm. Na pewno tak nie myśleli średniowiecznicy. Kaznodzieja może mieć wiele udręk życiowych – na przykład cieknący dach na plebanii lub rozstrojone organy. Jeśli przy tym chodzi i truje innych, to oznacza, że musi mocniej zaufać Opatrzności, będącej ostatecznym sensem wszystkiego. Wtedy zawsze będzie ŚWIETNIE. Czego nie tylko kaznodziejom ale wszystkim życzyć należy.
No właśnie! Pytanie jest następujące: jak przesunąć swoje życie w oscylacje pomiędzy ŚWIETNIE i WSZYSTKO w miarę OK. Klecha (jak to klecha) odpowiada że sposobem na to jest zaufanie Opatrzności.
Ja na tym blogu wierzę w potęgę nauki (i seksu). Stąd pewien umiarkowany sceptycyzm. Zapytam więc tak. Czy znane są jakieś badania lub statystyki wskazujące że ufanie Opatrzności istotnie podnosiło u ludzi poziom szczęścia?
Wydaje się że algorytm przesuwający wskazówkę w stronę ŚWIETNIE angażuje sporą wiedzę biologiczną, psychologii ewolucyjnej, memetyki, kultury organizacyjnej itp. Jak myślę na ten temat to zaczynam rozumieć dlaczego starożytnym filozofom płacono za doradzanie w kwestii szczęścia. Rozumiem też dlaczego ich doradzanie było niewydajne – nie mieli wiedzy taka jak my mamy obecnie.
Niestety, nie dysponuję empirycznymi danymi w tej kwestii, ale na problem proponuję popatrzeć ze strony meta-naukowej. I zacząć od antyku, w którym powszechnie uważano, iż człowiek szczęśliwy to człowiek cnotliwy. Platon na przykład uważał, iż wiedza jest cnotą, dlatego człowiek uczony jest szczęśliwy. Teraz natomiast wypada zapytać, co to jest wiedza? Tenże sam Platon podpowie, iż jest to uzasadnione przekonanie. Szczęście zatem będzie w jakiś sposób powiązane z umiejętnością uzasadnienia otaczającej nas rzeczywistości. I teraz chyba punkt najważniejszy. W teorii wyjaśniania istnieje coś takiego wnioskowanie abdukcyjne, czyli po prostu testowanie hipotez, która lepsza? O wyborze decyduje kilka czynników – między innymi zgodność z posiadaną już wiedzą oraz prostota. Jeżeli zatem przyjęcie Opatrzności jako hipotezy wyjaśnia naukowo nie zorientowanemu człowiekowi jego rzeczywistość, to pewnie może czynić go szczęśliwym, bo koreluje z posiadanym przez niego potocznym systemem przekonań i jest banalnie proste. To tak na prędce, zobaczmy czy da się to obalić.
Świat schodzi na psy. Z tego co zrozumiałem powyższy wpis to Klecha przechodzi na pozycje marksistowskie i przestawia religię jako „opium dla ludu”. Proszę mnie poprawić jeśli źle zrozumiałem powyższy wpis.
Dokładnie tak jest! Jeżeli rzeczywiście przyjąłbym za dany powyższy platoński model i jego ontologię to musiałbym zostać marksistą. Widać więc, że zupełnie nie tędy droga. Zresztą Platon uważany jest powszechnie za ojca totalitaryzmu, więc jeśli potraktować poważnie tezę Whiteheada o tym, iż filozofia europejska to zbiór przypisów do Platona, to mamy problem. Po platońsku traktować można więc wszystko, nawet rubryki mszalne.
No właśnie! Jeśli więc zostawimy bajkopisarstwo Platona to pozostają nam tylko te TEORIE KTÓRE DAJĄ OBIEKTYWNE WYNIKI. Taki jest sens nowoczesnej metodologii naukowej np. Quine’a.
No i po tych ustaleniach możemy wrócić do omawianego tematu szczęścia które swego czasu na potrzeby tego bloga zdefiniowałem jako biochemiczny stan mózgu w którym wszystkie neuroprzekaźniki są na naturalnym dla hominidów poziomie. Do tej definicji trzeba by jeszcze dorzucić obecność właściwych memów w głowie delikwenta.
Teorie które mogą dać wyniki w tej kwestii to: paleoantropologia, neurobiologia, psychologia ewolucyjna, memetyka, cybernetyka …