Bycie równocześnie kaznodzieją i muzykiem heavy metalowym nie jest łatwe. Kaznodzieja musi budować autorytet zaś od muzyka heavy metalowego oczekuje się opozycji względem autorytetów społecznych i ich podważania. O czym poucza nas Kościół Matka nasza w drugą niedzielę Adwentu? Pochylmy się nad dzisiejszą Ewangelią:
Tymczasem Jan, skoro usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?» Jezus im odpowiedział: «Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi».
Czytamy o spektakularnych przypadkach uzdrowień: „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą„. Jak to rozumieć? Oczywiście jako zobowiązanie. Wypada coś zrobić by pomóc choremu człowiekowi. Powodów jest kilka. Ponieważ opowiedziałem się tutaj jako chrześcijański naukowy hedonista to pierwszym i podstawowym powodem pomagania innym jest oczywiście miłość własna. Idę jutro oddać krew. Może ktoś chce dołączyć? To przysługa, która niewiele kosztuje. Zaś zyski są liczne i wymierne: jest satysfakcja przez co podnosi się moje poczucie własnej wartości, jest to na tyle oryginalne by mnie bawiło, po oddaniu krwi człowiek czuje się lekko oszołomiony jak po jednym głębszym, oddanie komuś krwi to działanie twórcze, krew to heavy metal – jest więc moc, no i jako kaznodzieja daje przykład, zwłaszcza innym kaznodziejom a to lubię najbardziej itp itd.
A propos innych kaznodziejów to wiem, że konkurencyjni kaznodzieje przyjmują pieniądze od wiernych by się modlić np. „w intencji powrotu do zdrowia” lub „udanej operacji”. Czy to jest OK??? Obawiam się, że takie działanie NIE jest etyczne. Było na temat hedonizmu to teraz na temat nauki. Jest niezwykle zacna fundacja, która przyznaje granty na badania związków pomiędzy nauka i religią – Fundacja Templetona. Otóż kilka lat temu pobożna Fundacja Templetona finansowała badania nad skutecznością modlitw w intencji powrotu do zdrowia. Wybrano w tym celu 1802 chorych, którzy przeszli operacje serca (wszczepienie bypassów). Znaleziono w trzech kościołach licznych ochotników do tego by się modlić w intencji chorych. Chorych podzielono losowo na trzy grupy:
- w pierwszej grupie byli chorzy za których się modlono by powrócili do zdrowia lecz oni nie wiedzieli, że wierni się za nich modą
- druga grupa była grupa kontrolną – nie modlono się za nich
- w trzeciej grupie byli chorzy za których się modlono i byli o tym oni poinformowani.
Cały „eksperyment modlitewny” przeprowadzono zgodnie z regułami metodologii naukowej. Zadbano o właściwe statystyki itp. Eksperyment znany jest jako „STEP project” (Study of the Therapeutic Effects of Intercessory Prayer – STEP) i był przeprowadzony pod kierownictwem prof Harvardu Herberta Bensona. Intencją badań i pobożnego sponsora było POTWIERDZENIE hipotezy o skuteczności modlitwy wstawienniczej o uzdrowienie. Przeznaczono na te badania poważne środki w wysokości $2 373 952 (prawie dwa i pół miliona dolarów). Mierzono liczbę „poważnych komplikacji pooperacyjnych”. Wyniki były następujące:
- w pierwszej grupie (za którą się modlono bez wiedzy chorych) było 52 procent komplikacji pooperacyjnych
- w grupie kontrolnej za którą się nie modlono – 51 procent komplikacji
- w grupie trzeciej za którą się modlono przy ich wiedzy – 59 procent komplikacji.
Ooooops!!! Po zakończeniu badań w roku 2004 w sprawozdaniu dla Fundacji Templetona prof. Benson napisał, że „intercessory prayer had no effect on complication-free recovery from heart surgery – modlitwa wstawiennicza nie ma żadnego wpływu na właściwy powrót do zdrowia po operacji serca„. Nie wiem czy Fundacja Templetona planuje dalsze badania w zakresie innych chorób lub operacji (albo rytów mszy!) ale ja jako kaznodzieja informuję, że od dziś nie przyjmuję intencji modlitewnych za chorych by, w świetle powyższego, komuś nie zaszkodzić. Po prawdzie to nikomu jeszcze do głowy nie przyszło by mi za to zapłacić – pewnie dlatego, że jestem samozwańczym kaznodzieją. Na stronie Fundacji Templetona można znaleźć jeszcze wiele innych inspiracji naukowych i kaznodziejskich ale o tym innym razem.
Jako kaznodzieja konkurencyjny pozwolę sobie do powyższego zgłosić kilka uwag. Nie ulega, że Fundacja Templetona zleciła wykonanie badań, podpadających pod wszelkie rygory naukowości. W efekcie, jak stwierdza prof. Benson, nie wykryto związku przyczynowego (w sensie statystycznym) pomiędzy zanoszeniem modlitw wstawienniczych a bezpowikłaniowym przebiegiem operacji serca. Co to jednak tak naprawdę oznacza? Jeżeli mówimy o modlitwie wstawienniczej, to musimy założyć, iż istnieje tam w górze Ktoś, kto tych modlitw wysłuchuje i potem w oparciu o jakieś kryteria (albo całkowite widzimisię) uzdrawia albo nie. Aby jednak taki eksperyment z punktu widzenia nauki miał sens, muszą być podstawy domniemania, iż tenże Ktoś również podlega naukowo wyrażalnym prawom. Jeżeli tak nie jest, bo na przykład nasza baza pojęciowa nie chwyta tego typu rzeczywistości, to wtedy korelacji nie dostaniemy. Jest to więc zgodne z wynikami Bensona. Proszę zauważyć, iż takich wątpliwości nie budzi krwiodawstwo, chyba że ktoś ma krew z ołowiem, to byłby heavy metal!!! Na koniec komentarz natury stricte retorycznej z wykorzystaniem morału wystawiania Chrystusa na próbę. Jeżeli założyć, że Bóg jest całkowicie wolny i wszechwładny, to wówczas może prostu wkurza go to, iż jacyś badacze wystawiają Go na „eksperyment” i płata im figla, nie uzdrawiając tych, co zostali do badań przeznaczeni.
„… muszą być podstawy domniemania, iż tenże Ktoś również podlega naukowo wyrażalnym prawom …”
Ale przecież mamy NIEOMYLNY dogmat Soboru Watykańskiego I o rozumowym poznaniu Boga – „światłem rozumu naturalnego” albo jakoś tak. Poznanie rozumowe to nauka ze swoją metodologią np. statystyczną.
Można racjonalnie uzasadnić medyczne pożytki krwiodawstwa bez pozamedycznych założeń. Nie widać racjonalnego uzasadnienia medycznych skutków modlitwy. Takie uzasadnienie wymaga wiary co jest dodatkowym w tym kontekście założeniem a priori.
Zresztą mieszanie medycyny i teologii rzeczywiście prowadzi do paradoksalnych konsekwencji. Bo Pan Bóg okazał się tak „wkurzony” eksperymentem, że zesłał dodatkowe komplikacje pooperacyjne wyłącznie na grupę pacjentów za którą się modlono i która o tym wiedziała. Prościej to jednak wyjaśnić tym, że ludzie zwyczajnie przestraszyli się, że już jest z nimi źle skoro trzeba się modlić.
To trochę nie tak. Modlitwa wstawiennicza nie polega na tym, że stworzenie przekonuje/przekupuje nieomylnego Boga do zmiany planów (modląc się słowami „zmień wolę Twoją” czy jak?), tylko że Bóg chce jakąś łaskę zesłać jako skutek modlitwy wstawienniczej.
Skoro jedna rzecz ma być skutkiem drugiej to powinny być statystycznie skorelowane. Zresztą sensem mojego wpisu było owo przekupstwo. Skoro przekupstwo się nie podoba to już należy zrezygnować z niego na etapie składanie np. intencji mszalnych. Mam wrażenie że sporo wiernych traktuje intencje mszalną w jakiejś sprawie jako zwiększenie prawdopodobieństwa sukcesu. Widać tak to nie działa. Dlatego ZUPEŁNIE SERIO (w świetle powyższych badań) uważam przyjmowanie intencji mszalnych typu np. „udanej operacji” za nieetyczne.
O prawdopodobieństwie możemy sobie mówić my, którzy nie jesteśmy wszechwiedzący. Z punktu widzenia Pana Boga wiadomo, że Iskiński wyzdrowieje za trzy dni a Igekowski trafi jutro do nieba. Przecież prawdopodobieństwo jest funkcją wiedzy: student oczekujący na wyniki egzaminu szacuje sobie prawdopodobieństwo, że dostał – powiedzmy – czwórkę rozwiązując jeszcze raz zadania, przypominając sobie co napisał i za co egzaminator zwykł był ocenę obniżać a za co podwyższać. Egzaminator póki do pracy nie zajrzy zapytany o wynik może go prognozować opierając się li tylko na dotychczasowej znajomości studenta, a egzaminator który już ocenił, wie z całą pewnością jaką ocenę postawił. Dlatego jeśli się o coś modlimy, to na zasadzie że prosimy o to, bo uważamy, że tak by było dobrze, ale uznając Bożą wszechwiedzę wiemy, że On może znaleźć lepsze rozwiązanie, choćby było ono dla nas mniej przyjemne. Rozkazywanie numenowi to praktyka magiczna a nie religijna. Metodą takiej statystycznej korelacji można by dochodzić skuteczności zabiegów magicznych (albo technicznych). Religijnych nie sposób (chyba, że tak, że przecież 100% tych, co do których Pan Bóg chciał żeby wyzdrowieli – wyzdrowieli, a jeszcze na dodatek iluś-tam tych co się za nich gorąco modlili – się uświęcili, a ze zmarłych – iluś tam w chwili śmierci się nawróciło dzięki modlitwie). Ewentualnie można to ując jak św. Jakub (Jk 4,3).
Przyjmowanie przez światłego kapłana stypendium mszalnego związanego z konkretnie „udaną operacje” jest więc nieetyczne. Powinien on pouczyć wiernych że msza to nie zabieg magiczny i że nie rozkazuje Bogu oraz że efekty mogę być zgoła inne (lub nawet odwrotne) niż planowano ponosząc nakłady finansowe. Gdyby wierni rozumowali tak jak jest to zaproponowane w powyższym komentarzu to nigdy nie składaliby intencji mszalnych w konkretnym celu.
Nie jest czymś złym składać intencje w konkretnym celu, bo po to człowiek ma wolę, żeby coś woleć od czegoś innego, a że nie jest wszechwiedzący, to po to ma rozum, żeby starać się rozpoznawać co jest dobre. Złym jest natomiast magiczny (ewentualnie „handlowy”) stosunek do modlitwy błagalnej. Właściwy przykład modlitwy błagalnej to jest w Łk 22,42.
Rzecz jasna kapłan o tym powinien pouczyć, natomiast nie widzę nic nieetycznego w samej realizacji uczynku miłosiernego względem duszy jakim jest modlić się za żywych i umarłych, o ile jest on realizowany roztropnie (boż można się przecież modlić nawet bluźnierczo np usiłując namówić Pana Boga do uczynienia czegoś złego; wtedy rzeczywiście lepiej się nie modlić, a ochłonąć i pomyśleć). Toż i jednym ze skutków ostatniego namaszczenia jest przywrócenie zdrowia fizycznego (o ile taka poprawa jest korzystna dla dobra duszy), samo zdrowie zresztą jest czymś dobrym, a choroba – złym. Nie ma nic złego w modlitwie o coś dobrego, wręcz przeciwnie, natomiast zła jest postawa: „tu jest 100 zł dla xiędza, niech xiądz Panu Bogu każe sprawić dobro tu i teraz w takim to a takim trybie”.
Porównajmy spokojnie swa zdania:
1.„tu jest 100 zł dla xiędza, niech xiądz Panu Bogu każe sprawić dobro tu i teraz w takim to a takim trybie”.
2. „Chciałbym złożyć 100 zł na stypendium mszalne w intencji szybkiego powrotu do zdrowia po operacji serca”
Wersja 2 to tylko UPRZEJMY wariant niegrzecznej wersji 1. Zdania znaczą to samo. W obu przypadkach wraz są tą stówka idzie ten sam transakcyjny sposób myślenia. W większości przypadków ludzie dając stypendium mszalne wierzą, że w ten sposób realnie wpływają na przyszły bieg wydarzeń. To jest właśnie myślenie magiczne i ezoteryczne. Człowiek wykształcony (a tacy bywają też niektórzy księża) powinien zwalczać takie zabobony.
Dlatego światły ksiądz nawet przy uprzejmie sformowanej wersji transakcji (wersja 2 a nie 1) powinien odmówić przyjęcia kasy.
No to mamy ciekawą sytuację. Proponuję na nią spojrzeć jeszcze raz z punktu widzenia metodologii naukowej. Co zrobiono w eksperymencie STEP? Chciano dowieść hipotezy, iż modlitwa wstawiennicza zwiększa szanse wyzdrowienia. Teza się nie sprawdziła, korelacji nie ma. W nauce takie sytuacje traktuje się poważnie, chociażby wiadomo, jak fizycy drżeli nad modelem standardowym cząstek elementarnych, kiedy nie dało się wykryć bozonu Higgsa. Ale się znalazł. Generalnie jest tak, że jeden eksperyment niezgodny z teorią całej teorii od razu nie obala, ponieważ zdania empiryczne są na brzegu teorii. Jest to jednak z reguły pewna wskazówka, iż teoria może w przyszłości wymagać przeformułowania i uogólnienia. Póki co, prawo kanoniczne zezwala na przyjmowanie intencji zgodnie z wolą ofiarodawcy. Nie raz jednak zdarzało się tak, iż Kościół musiał swoje stanowiska przeformułować. Kto wie, czy z czasem tak nie będzie i tu.
W moich kazaniach wspominam o nauce (i seksie) ale skoro przyjąłem konwencję kazania to wiadomo, że chodzi o najbardziej interesujące kwestie ETYCZNE (chociaż pytania prawne i naukowe też są niezwykle ciekawe).
Przykładowo, przychodzi do zakrystii niezamożna emerytka i chce dać intencje mszalną mając nadzieje na poprawę stanu zdrowia (swojego lub innej osoby). Czy w świetle powyższych wyników nie byłoby UCZCIWIEJ nie przyjmować takiej intencji i doradzić kupno lekarstw o potwierdzonym klinicznie działaniu???
I drugie pytanie: czy jeśli emerytka byłaby bardzo zamożna to odpowiedź na poprzednie pytanie jest inna???
Pytania bardzo ciekawe, chociaż wcale nie jest powiedziane, że odpowiedź jest prosta. Spróbujmy więc zacząć po kawałku, od tego co wiadomo. Przede wszystkim wiadomo, iż księdzu ex justitia nie należy się stypendium ani za mszę ani za sprawowane sakramenty. Żądanie takiego, a tym bardziej uzależnianie od niego spełnienia posługi, jest nieetyczne. Od strony wiernego nie jest natomiast nieetycznym powstrzymanie się od wynagrodzenia księdza. Obiegowo funkcjonują jednak schematy przeciwne – i to po obydwóch stronach – ale to jest patologia, więc tego nie rozważamy.
Przekazanie stypendium jest więc kwestią CAŁKOWICIE WOLNEGO DATKU, która czyni darczyńcę szczęśliwym. Nie ma chyba sytuacji, w której coś uczynionego dobrowolnie nie pomnaża szczęścia. Nikt by się chyba nie poczuł szczęśliwy, gdyby go złapali i spuścili na siłę dwa litry krwi. Biedna staruszka jest więc szczęśliwa, że odejmując sobie od ust, obdarza księdza. Jeśli więc przyjąć subiektywną koncepcję szczęścia (a tak tu na tym blogu się zakłada), to wcale nie oznacza, iż staruszka będzie bardziej szczęśliwa kupując w zamian leki. Z drugiej strony, bogata wdowa nie zostawiając ofiary jest szczęśliwa, że znalazła frajera, który coś dla niej za darmo zrobi. A jak jeszcze to pomoże, to już w ogóle rewelacja. I jakoś na razie nikt nie jest nieszczęśliwy…
Ja się zgadzam za całym pierwszym akapitem powyżej. Zgadzam się też, że „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Zgadzam się też z szeroko udokumentowaną tezą, że dawanie czyni człowieka szczęśliwszym. Oczywiście że w tym miejscu zakładamy subiektywno-hedonistyczną koncepcję szczęścia. Można by jeszcze do tego rozumowania dodać, że jeśli ceremonie są pracochłonne, czasochłonne i piękne to datek jest rzeczywiście na miejscu.
W ten jednak sposób dostaliśmy w 100 procentach znaturalizowaną koncepcję religii. W takich kompletnie znaturalizowanych rozumowaniach Pan Bóg nie jest szczególnie potrzebny (ale też zupełnie nie przeszkadza). Jeśli zaś nie przeszkadza to taki pogląd nazywani deizmem. No i ja się zastanawiam czy dokładnie o to nam chodziło akurat na drugą niedzielę Adwentu?
Jeszcze jedno!!! Przeprowadzone powyżej rozumowanie o subiektywnym uszczęśliwieniu staruszki od której pobiera się religijny datek zupełnie nie zależy do rodzaju kultu i ceremonii tudzież prawdziwości religii wyznawanej przez kapłana i emerytkę (ubogą lub zamożną). Rozumowanie podane przez Klechę jest więc w istocie identyczne z marksistowską koncepcją „religii jako opium dla ludu”. No i to na drugą niedzielę Adwentu też nie jest dobry wynik.
Dobrze, że chociaż do połowy mamy jasność 🙂 Rozumiem więc, żeby „odczarować” uzyskane powyżej pojęcie religii trzeba je teraz zobiektywizować. A obiektywnej wiedzy dostarcza nauka, więc jeśli potraktować badania STEP jako całkowicie akceptowalne (z czym chyba można polemizować, ale to nie na teraz) to tak poznany Bóg w swoich prawach statystycznych (secundum Vaticanum I) nie generowałby racjonalności, w ramach której modlitwa wstawiennicza miałaby uzasadnienie. Wedle tego rzeczywiście staruszkę należałoby wtedy wyprowadzić z błędu, niezależnie od jej majątkowego statusu. Mocne!
Musiałem mieć wczoraj jakieś osłabienie myślenia w związku z ubytkiem krwi. Sprawa jest jasna i daje się pogodzić podejście subiektywno-hedonistyczne i obiektywno-naukowe.
Co trzeba zrobić??? Wracamy do początku opowiadania. Przychodzi emerytka do zakrystii. Chce przekazać intencję mszalną „o udaną operację chorego wnuczka”. Po pierwsze uświadamiamy babcię o wynikach eksperymentu STEP. Nie przyjmujemy stypendium mszalnego. Następnie kaznodzieja poucza babcię, że jeśli zainwestuje te pieniądze w leczenie wnusia to będzie jej OSOBISTY DAR.
Jaki mamy efekt? Wnuczek jest zdrowszy bo w niego zainwestowano racjonalnie. Babcia jest szczęśliwa bo DAŁA coś wnuczkowi. Kaznodzieja jest szczęśliwszy bo nie odczuwa dylematu poznawczego.
Pod względem metodologicznym badania STEP prezentują jednak nadal pewną zagwozdkę. O ile eksperymenty, dające znaczący wynik, to jest ujawniające korelacje, nie budzą wątpliwości, o tyle eksperymenty, dające rezultat zerowy, sprawę istotnie komplikują. Wróćmy do słynnego bozonu Higgsa. Aby go wykryć, musiano dostarczyć odpowiednio wysokich energii, inaczej nic nie byłoby widać. Poddając więc kwestię modlitwy temu samemu rygorowi – skoro nauka to nauka – to jak mieć pewność, że za poddawanych operacji modlono się wystarczająco długo albo we właściwy sposób? Czy wyczerpano wszystkie możliwości? Czy badano inne obszary modlitwy wstawienniczej, na przykład „za zdanie egzaminu”? Moim zdaniem istnieje zdecydowany problem z uczynienia modlitwy pojęciem operacyjnym, a takie jest dla funkcjonowania metody naukowej konieczne. O ile z samą metodą naukowego uzasadnienia normy etycznej można się zgodzić, o tyle w tym konkretnym przypadku STEP nie jest to chyba jednak do końca pewne.
Na koniec podam tylko na zasadzie czystej ciekawostki, iż można się spotkać z opiniami egzorcystów, uważających egzorcyzmy łacińskie przedsoborowe za skuteczniejsze od współczesnych polskich. Ile w tym prawdy a ile uprzedzeń to nie wiemy, ale korelację zauważono. Korelacja może się uwidocznić, a więc rzecz naukowo na pewno badać warto.
A oto, co mówi sama Fundacja w końcowym oświadczeniu z realizacji STEP:
http://www.templeton.org/pdfs/press_releases/060407STEP_paper.pdf
Private or family prayer is widely believed to influence recovery from illness and the results of
this study do not challenge this belief. Our study focused only on intercessory prayer as
provided in this trial and was never intended to and cannot address a large number of religious
questions, such as whether God exists or whether God answers intercessory prayers or whether
prayers from one religious group work in the same way as prayers from other groups.
Rzeczywiście mierzenie gorliwości modlitwy z taką samą precyzją jak mierzenie energii cząstek jest kuszące. Energię cząstek mierzymy w elektronowoltach – jest to energia która uzyskuje ładunek elementarny w polu o różnicy potencjałów 1 Volta. Na użytek tego bloga podaje jednostkę przyjemności 1 Hedon = przyjemność jaka doznawał Romeo całując przez 1 sekundę Julię.
Jak jednak mierzyć gorliwość modlitwy? Na tym blogu opisywałem takich co się gorliwie modlili przez 117 zwrotek. Proponuję jednostkę intensywności modlitwy – 1 Pompon = 1/2 gorliwości z jaka modli się pomponiarz śpiewając 1 zwrotkę „O matko uwielbiona”. Czynnik 1/2 bierze się stąd że jak ktoś śpiewa to tak jakby się dwa razy modlił.
Jako osoba kompletnie niezainteresowana całym problemem eksperymentu modlitewnego pozwolę sobie odnieść się jedynie do aspektów filozoficznych i metodologicznych. Zdaniem niektórych poważnych metodologów wystarczy jeden eksperyment falsyfikujący by obalić teorię. Czasem jednak winna jest nie zła hipoteza, a zły wybór zdań bazowych. Faktycznie dość trudno rozstrzygnąć kiedy sfalsyfikowaną teorię uznać za po prostu złą i odrzucić, a kiedy „zwalić” winę na warunki początkowe (np. kto brał udział w eksperymencie). Jeden z komentatorów powyżej pisze: „Generalnie jest tak, że jeden eksperyment niezgodny z teorią całej teorii od razu nie obala, ponieważ zdania empiryczne są na brzegu teorii”. Prawdopodobnie – choć nie jestem tego pewien – odnosi się tu do idei holizmu metodologicznego. Oczywiście można manipulować zdaniami z których składa się teoria w taki sposób, aby „przesuwać” pewne zdania „w głąb” teorii, a tym samym nie pozwalać na ich obalenie. Do pewnego stopnia umiejscowienie poszczególnych zdań jest bowiem kwestią konwencji. Problem w tym, że w taki sposób można by uzasadnić dowolną teorię – nawet skrajnie absurdalną (na szczęście prócz wyczucia metodologicznego istnieją pewne formalne warunki ograniczające). Problem z zaprzęgnięciem idei holizmu metodologicznego do problematyki poruszonej Blogera oraz Komentatora jest jednak taki, że w przypadku eksperymentu modlitewnego nie mamy z całą pewnością do czynienia z teorią (w sensie naukowym, czy jak kto woli logicznym). Bynajmniej nie chodzi tu o to, że zdania nie są dostatecznie bogate w treść empiryczną, ale o to, że aby mowa była o teorii jej zdania muszą tworzyć bogate związki (jak kto woli: tworzyć system). Trudno porównać „teorię” która stoi za eksperymentem modlitewnym do np. teorii ewolucji czy mechaniki. Mamy do czynienia, z co najwyżej z „luźnym” zbiorem zdań, którymi można manipulować i przekształcać dowolnie, otrzymując całkowicie dowolne kwestie. Co za tym idzie: na konkluzje szans nie ma;)
To samo chciałem napisać tylko w mniej przemądrzały sposób. Szukamy naukowego modelu opisującego układ: modlącego się kaznodzieję, emerytkę i chorego wnusia. Jest to system skomplikowanych i ZAZĘBIAJĄCYCH się zależności medycznych, psychologicznych, biochemicznych, socjologicznych, jakieś mierzalne efekty na brzegu empirycznym. Do tego wrzucamy kilka zdań na temat Opatrzności które mają się do całej reszty dość SWOBODNIE.Schowanie tych IZOLOWANYCH zdań do wnętrza teorii i dostatecznie daleko brzegu empirycznego nie jest podejściem metodologicznie poprawnym. Przecież empiryczny wynik nie zależy od tego czy do wnętrza teorii wrzucę chrześcijańską Opatrzność czy np. jakąś ezoteryczną wróżkę.
„Czy badano inne obszary modlitwy wstawienniczej, na przykład „za zdanie egzaminu”? ”
Ta propozycja jest niezwykle interesująca. Mogę wskazać populację uczniów która będzie zdawać maturę za pół roku. Podzielić ich na dwie grupy i zbadać korelację?
Drogi Piotrze, nie wiem, czy wskrzeszanie martwych wątków jest dla kaznodziei-blogera źródłem radości, czy irytacji, ponieważ jednak dla komentatora obie reakcje są równie satysfakcjonujące, wetknę ten kijeczek w mrowisko.
Nie znam szczegółów orzeczenia soboru V1 o rozumowym poznaniu Boga, ale z pewnością minimalnym warunkiem rozumowego poznania jest umiejętność czytania ze zrozumieniem. W Ewangeliach czytamy tedy, że Jezus wprost odmówił poddania się testowi na boskość poprzez wykazanie się zdolnością panowania nad siłą grawitacji (Mt 4:7, Łk 4:12) – stwierdzając krótko „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”. Takoż w czasie agonii zignorował petycję obecnych na Golgocie empiryków: „Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy zobaczyli i uwierzyli” (Mk 15:32). Oczekiwanie, że akurat imć Herbert Benson MD ze swoim „multi-center randomized trial of intercessory prayer” zostanie potraktowany odmiennie, należy w świetle powyższego uznać za wysoce nieracjonalne. Reasumując, zarówno z religijnego, jak i naukowego punktu widzenia, pomysł był najzwyczajniej poroniony.
Oczywiście że cieszę się ze są czytane moje poprzednie kazania. Zbierzmy więc to wszytko z jedną całość. Z tego co napisałeś wynika, że hipoteza o skuteczności modlitwy wstawienniczej jest zwyczajnie niefalsyfikowana. Z punktu widzenia sensu całości tekstu nie robi to przecież żadnej różnicy. Bo powiedzmy że na koniec dodam jedno takie zdanie:
Wprawdzie prof.Benson wykazał, że modlitwa wstawiennicza jest nieskuteczna ale jednak możemy przeformułować hipotezę w taki sposób, że nie będzie możliwe jej obalenie eksperymentalne.
Jest to jeszcze śmieszniejsze.
Jeśli prof. Benson w ogóle coś wykazał, to jedynie tyle, że nieskuteczna jest modlitwa wstawiennicza, której głównym motywem nie jest ani dobro pacjenta, ani akt pokory względem Boga, ale chęć przetestowania aktywności Pana metodą właściwą dla badania efektywności różnego rodzaju nawozów. Hipotezy o skuteczności modlitwy nie musimy przeto w żaden sposób przeformułowywać, ponieważ Ewangelia wprost stwierdza, że eksperymenty w tej materii nie wchodzą w grę.
Czy jest w tym coś śmiesznego? Chyba tak, przynajmniej z czysto biblijnej perspektywy mamy niezły ubaw. Oto po jednej stronie stoi Bóg, czyli byt dysponujący pełną wiedzą na temat stanu wszechświata w dowolnym momencie, który to Bóg w najczęściej publikowanej książce na Ziemi wprost informuje, że nie podda się testowi. Po drugiej stronie stoi facet nie potrafiący z dokładnością do choćby kwadransa określić, kiedy w najbliższym czasie przyjdzie mu oddać stolec, a który poświęca trzy lata życia, żeby wystrychnąć Boga na dudka i poddać go testowi. Jeśli dodamy do tego, że facet należy do kasty doktorów, czyli nadludzi przekonanych (na ogół słusznie) o swojej nadprzeciętnej inteligencji, całe badanie sponsorowane jest przez jakichś pobożnych fundatorów, do testowania Boga najmują się wszelkiej maści rozmodleni chrześcijanie, w tym karmelitanki bose, mamy gotowy materiał na świetną komedię sytuacyjną.
Prof. Benson dla mnie ani brat ani swat ale wydaje mi się że ta negatywna retoryka jest niepotrzebna.
Do rzeczy. Spróbujemy zebrać razem statystyki prof. Bensona i Twoje spostrzeżenia. Wygląda na to, że nauka nie jest w stanie potwierdzić wiary na temat skuteczności modlitwy. OK.
Mam więc BARDZO WAŻNE PYTANIE: Czy istnieje jakaś metodologicznie racjonalna procedura, która mogłaby OBALIĆ chrześcijańskie przekonanie o skuteczności modlitwy???
Jaka negatywna retoryka? Zwyczajne przypuszczenie, że pod względem świadomości własnych uwarunkowań fizjologicznych prof. Benson nie różni się od większości śmiertelników.
Ale do rzeczy. Jakakolwiek poprawna procedura metodologiczna wymaga precyzyjnego sformułowania hipotezy. Co to znaczy, że „modlitwa wstawiennicza jest skuteczna”? Obojętne czyja? Obojętne jaka? Każda? Większość? Chociaż jedna? Czy jeśli (casus Bensona) teściowa modli się o pomyślną operację serca dla zięcia, operacja się udaje, a on rok później morduje żonę, to modlitwa była skuteczna, czy nie? Czy jeśli mąż modli się o zdrowie żony, żeby mogli lecieć razem na urlop na Hawaje, ale żona nie zdrowieje, zostają w domu, a samolot, którym mieli lecieć, rozbija się i wszyscy pasażerowie giną, to modlitwa była skuteczna, czy nie?
A czy skuteczna była modlitwa Jezusa „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich. Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty niech się stanie!”?
Odpowiadając tedy na BARDZO WAŻNE PYTANIE, uważam, że przekonanie o skuteczności modlitwy jest przedmiotem wiary i nie podlega falsyfikacji (a już na pewno nie falsyfikacji eksperymentalnej, która jako się rzekło, wyczerpuje znamiona „wystawiania Boga na próbę”). Niemożność falsyfikacji wynika stąd, że właściwa modlitwa chrześcijańska zawsze zawiera wspomnianą wyżej klauzulę „fiat voluntas Tua”, co każe rozpatrywać jej skuteczność w kontekście systemowym, a nie lokalnym. Tymczasem jedyne, co jesteśmy w stanie jako tako zbadać, to skuteczność lokalna. Brak takiej skuteczności nie dowodzi ogólnej nieskuteczności modlitwy i dlatego falsyfikacja jest niemożliwa, natomiast stwierdzenie skuteczności lokalnej może, jak się wydaje, posłużyć do weryfikacji hipotezy. Dajmy na to: w bezpośrednim następstwie modlitwy ślepy od urodzenia odzyskuje wzrok.
Krytycy oczywiście zaraz się przyczepią, że sytuacja, w której hipoteza o skuteczności modlitwy poddaje się weryfikacji, a nie poddaje falsyfikacji, jest bardzo wygodna z punktu widzenia osoby wierzącej. Nie trzeba im zaprzeczać – w odpowiedzi wystarczy jedynie zauważyć, że jest to jeszcze jeden przejaw mądrości Biblii 🙂
Intencją prof. Bensona i pobożnej Fundacji Templetona było szukanie argumentów za skutecznością modlitwy. Nie widzę nadal żadnych sympatycznych powodów by w tym kontekście pisać na temat fizjologii prof. Bensona.
Zacznijmy więc delikatnie od podstaw metodologii naukowej. Piszesz o „weryfikacji hipotezy”. Weryfikacja zmierza do potwierdzenia całkowitego i jest czymś więcej niż konfirmacja czyli potwierdzenie częściowe. Jedno i drugie jest czymś więcej niż dyskonfirmacja i tym bardziej więcej niż falsyfikacja hipotezy.
Jak więc możesz pisać o weryfikacji przyznając że niemożliwa jest nawet falsyfikacja??? Logicznie nie ma takiej opcji.
Jeśli byśmy chcieli się ograniczyć do, jak piszesz, „skuteczności lokalnej” to jest JESZCZE TRUDNIEJ niż badania statystyczne bo należałoby wykazać związek przyczynowo skutkowy pomiędzy modlitwą i jej skutkiem (rozróżniamy pomiędzy korelacją a zależnością przyczynowo skutkową?). Po prostu ja nie widzę powodu by w dyskusji na tematy religijne rezygnować z poprawności rozumowania.
Użyłem słów „weryfikacja” i „falsyfikacja” w naprostszych znaczeniach: „wykazania prawdziwości” i „wykazania fałszywości”. Np. na podstawie Twojej odpowiedzi na pytanie „W którym roku była bitwa pod Grunwaldem?” możemy zweryfikować hipotezę, że Piotr Koc wie, w którym roku była bitwa pod Grunwaldem (odpowiesz „1410” – znaczy hipoteza jest prawdziwa), ale nie możemy jej sfalsyfikować (bo jeśli odpowiesz np. „966” to być może tylko się zgrywasz, a tak naprawdę wiesz). To tyle, jeśli chodzi o podstawy metodologii naukowej.
Z Twojego ostatniego akapitu wynika, że badania statystyczne prof. Bensona nie dotyczyły zależności przyczynowo-skutkowej między modlitwą i ozdrowieniem, a jedynie korelacji między tymi zjawiskami. Zagadką pozostaje tylko, dlaczego za prof. Bensonem używasz określenia „skuteczność modlitwy”. Nie ma najmniejszego sensu mówienie o skuteczności czegoś, jeśli to coś nie jest przyczyną czegoś będącego skutkiem.
Z ostatnim Twoim zdaniem w pełni się zgadzam i gorąco zachęcam, byś w dyskusji na tematy religijne nie rezygnował z poprawności rozumowania 😉
Nie bardzo sobie wyobrażam jaki mechanizm przyczynowo-skutkowy mógłby wskazać prof. Benson na wykazanie zależności przyczynowej modlitwy i uzdrowienia. To musiałoby jakoś angażować równocześnie biochemię i teologię. No przyznajmy się, że chyba przy obecnym stanie wiedzy nikt nie próbowałby podjąć takiego wątku 🙂 Badał korelacje i jej nie znalazł.
W kwestii zaś „weryfikacji – wykazania prawdziwości” hipotezy o skuteczności modlitwy to oczekuję z NIECIERPLIWOŚCIĄ wytłumaczenia jak to jest.
Ja z CIERPLIWOŚCIĄ zaczekam na wyjaśnienie, jak można badać skuteczność czegoś (tutaj: skuteczność modlitwy wstawienniczej) w badaniach, które nie badają związku przyczynowo-skutkowego. Od badań eksperymentalnych nie musimy wymagać, by wskazały konkretny mechanizm przyczynowo-skutkowy, ale z pewnością wymagamy, by powiedziały coś o występowaniu (albo nie) takiego związku. Tym właśnie badania eksperymentalne różnią się od badań korelacyjnych.
Wracając do Bensona: udało mu się wykazać, że Bóg nie chce ujawnić swej mocy w eksperymencie, natomiast z całą pewnością nie udało mu się wykazać nieskuteczności modlitwy (nawet ‚lokalnej’ nieskuteczności, nie mówiąc już o ‚systemowej’). Na czym polega ‚lokalna’ skuteczność modlitwy o uzdrowienie? Na tym, że Bóg ingeruje w porządek natury, by uzdrowić osobę wskazaną w modlitwie. Powiedzmy zatem, że Bóg zaingerował w proces randomizacji i osoby w najgorszym stanie wrzucił do grup, za które miano się modlić – byłaby to skądinąd fajna egzemplifikacja tezy Einsteina, że Bóg nie gra w kości 🙂 Następnie wszystkim tym osobom poprawił stan zdrowia – modlitwy były więc skuteczne, choć w eksperymencie nie stwierdzono żadnej korelacji, a może nawet stwierdzono korelację ujemną. Powtórzę więc raz jeszcze: badanie było od początku do końca kretyńskie.
Co do weryfikacji – przecież dałem przykład wcześniej.
Co do nazywania eksperymentu Bensona badaniem skuteczności modlitwy to ja się zupełnie z Tobą zgadzam, że jest to nadużycie. Badał on korelacje i jej nie znalazł co jest poważną przesłanka by przypuszczać, że twierdzenie, że można kogoś wyleczyć modląc się za niego jest z naukowego punktu widzenia zabobonem.
Nie chcę Cię jakoś urazić ale to do dalej napisałeś mnie rozśmieszyło. Popatrz na to z dystansem. Tak samo ja dowodzę istnienia krasnoludków. Krasnoludki z definicji mają tą cechę, że chowają się przed ludzkim spojrzeniem. Bo prostu są małe i zwinne i jak tylko odwracasz wzrok w stronę krasnoludka to on się chowa. Jeśli byś zobaczył małego człowieczka to wiedz że to nie był krasnoludek bo on jest ex definito nieobserwowalny. Po prostu pomyśl wtedy o tym co napisałeś o „randomizacji próbki”. Nie wydaje Ci się że ten kierunek argumentacji razi śmieszną niedorzecznością?
Przykład z krasnoludkami bardzo fajny, tyle że zupełnie ni pri cziom, bo ja tu nigdzie nie dowodzę skuteczności modlitwy, a jedynie wykazuję bezsens badania prof. Bensona.
Specjalnie dla Ciebie wyłuszczę sprawę jeszcze raz powolutku: rozpatrywana hipoteza, że Bóg uzdrawia w reakcji na modlitwę, logicznie zakłada, że Bóg może ingerować w porządek natury. Skoro już dopuszczamy taką (przyznajmy dość niesamowitą) władzę Boga nad naturą, to zaprawdę śmieszne byłoby orzekanie, w jaki sposób Bogu wolno z tej możliwości skorzystać. W szczególności nie widać najmniejszego powodu, by nie mógł zaingerować w proces randomizacji w opisany przeze mnie sposób. Osobiście uważam nawet, że byłoby to z Jego strony bardzo dowcipne: spełnił modlitwy, jak to ma w zwyczaju, a imć Bensona, który zechciał – wbrew zupełnie jednoznacznemu zakazowi – wystawić Go na próbę, sam wystawił na pośmiewisko aniołów.
Na wszelki wypadek dodam: w powyższym zdaniu bynajmniej nie stwierdzam, że całe zdarzenie tak właśnie przebiegło (bo niby skąd miałbym to wiedzieć), ani nawet, że anioły istnieją, ani nawet, że Bóg istnieje – zauważam jedynie, że taka interpretacja jest w zupełności do pogodzenia z faktycznym przebiegiem eksperymentu.
Reasumując, są możliwe trzy stany świata: [1] Bóg nie istnieje, [2] Bóg istnieje, ale nie zareagował na modlitwy w eksperymencie prof. Bensona (=modlitwy były nieskuteczne), [3] Bóg istnieje i zareagował na modlitwy (=były one skuteczne). Wszystkie te trzy stany świata są do pogodzenia z uzyskanymi wynikami, wykazującymi brak korelacji między modlitwą a stanem zdrowia. Całe badanie nie było więc i nie mogło być konkluzywne, a zatem od początku pozbawione było sensu.
PS. Napisałeś: „Co do nazywania eksperymentu Bensona badaniem skuteczności modlitwy to ja się zupełnie z Tobą zgadzam, że jest to nadużycie.” Jest to o tyle zabawne, że w dotychczasowej dyskusji cały czas używasz określenia „skuteczność modlitwy”, a co więcej, upierasz się przy tym, że badanie Bensona wykazało ogólną nieskuteczność modlitwy. Jak można wykazać, że coś jest nieskuteczne, nie badając skuteczności tego czegoś, pozostanie dla mnie zagadką in saecula saeculorum.
OK. To doprecyzuję swoją tezę. Przyjmuję roboczo opowiadanie o możliwości ingerencji boskiej w randomizację lub podobne sprytne triki. Choć chyba przyznasz że jest to niezbyt piękny łamaniec intelektualny? Przy takim założeniu hipoteza o skuteczności modlitwy staje się: nieweryfikowalna, niekonfirmowalna, niedyskonfirmowalna i niefalsyfikowalna. Z punktu widzenia logiki jest więc przy sympatycznej retoryce POEZJĄ a przy nieprzychylnej retoryce bełkotem. Mnie się podoba ta pierwsza interpretacja – mowa o odpowiadaniu Boga na modlitwy to po prostu piękna poezja . Taka poezja może ludziom pomagać w życiu itp (ale jest to logiczny bełkot). Popraw mnie proszę jeśli się mylę.
Nie wiem, skąd czerpiesz przekonanie, że zdania, których prawdziwości/fałszywości nie można dowieść, są z logicznego punktu widzenia bełkotem. Np. zdanie „17 kwietnia 2013 o godzinie 00:41 Szymon Czarnik pomyślał, że czas na małego Guinnessa” ma swój głęboki sens, choć nie mam pojęcia, jak dowieść jego prawdziwości/fałszywości. Zdaje się, że nawet na gruncie czystej logiki niejaki Godel pisał coś o zdaniach prawdziwych, a niemożliwych do udowodnienia. Jeśli już szukać przykładu logicznego bełkotu, to – bez urazy – jest nim przyznanie, że eksperymentu Bensona nie można bez nadużycia uznać za badanie skuteczności modlitwy i równoczesne twierdzenie, że dowodzi on nieskuteczności modlitwy.
Oczywiście, boska ingerencja w randomizację jest sprytnym trikiem, z tym że uważam ten intelektualny łamaniec za piękny. Natomiast w pierwszym poście zacząłem od najprostszego wyjaśnienia, że Bóg zignorował wszelkie modlitwy w tym eksperymencie zgodnie z wyrażonym jasno w Ewangelii stanowiskiem, że nie pozwoli nikomu wystawiać się na próbę. Czy wykluczenie eksperymentu oznacza jednak, że hipoteza skuteczności modlitwy nie może być w żadnym wypadku zweryfikowana? Powtórzę wcześniejszy przykład: znasz osobę ślepą, która w bezpośrednim następstwie modlitwy odzyskuje wzrok. Chyba byłby to jakiś, przynajmniej poszlakowy, dowód skuteczności modlitwy?
Co do wiary w sens modlitwy „o coś dobrego”, została ona upowszechniona przez autorów Ewangelii, choćby przez niejakiego Mateusza, cytującego Jezusa (Mt 7:11). Jeśli modlitwę taką uznamy za zabobon, stoi przed nami kilka interesujących opcji. Oto cztery z nich: [1] Jezus szerzył zabobony, [2] Mateusz kłamie, bo Jezus nic takiego nie powiedział, [3] Jezus coś takiego powiedział, ale miał na myśli coś innego [4] Jezus powiedział wręcz przeciwnie, że Bóg nie wysłuchuje modlitw, ale Mateusz (albo jego informator) nie dosłyszał, bo był hałas i przeinaczył, itd. Która z tych opcji jest Ci najbliższa?
Pytasz skąd czerpie inspiracje intelektualne. Nie mam się czego wstydzić bo opieram się na wielkiej tradycji empiryzmu: Koło Wiedeńskie w tym np. Carnap. To ma jednak znaczenie jedynie wprowadzające i obecnie historyczne. Co mogę Ci polecić? Teza Duhema-Quine’a o holizmie teoriopoznawczym i no przede wszystkim „Dwa dogmaty empiryzmu” zdecydowanie największego metodologa nauki Willarda Quine’a.
Teraz do rzeczy. Najpierw Godel i jego systemy sformalizowane. Po pierwsze nie wygląda na to by jakikolwiek system sformalizowany można było odnieść do realnej rzeczywistości. Po drugie rzeczywiście zdania nierozstrzygalnie przez chwilę możemy traktować jako poezję. Weźmy na przykład aksjomat wyboru. Czy jest on prawdziwy czy fałszywy? Możemy mu arbitralnie nadać wybraną przez nas wartość logiczną tworząc w ten sposób dwie różne matematyki i w tym miejscu kończy się poezja 🙂 Obecnie jest wiele różnych matematyk które powstały po takich pączkowaniach. Na przykład możemy sobie założyć prawidłowość lub fałszywość hipotezy continnum. Przed takim założeniem hipoteza continuum jest poezją. Po zaś nadaniu wartości logicznej dostajemy nową matematykę.
Teraz na temat podstaw empiryzmu. Prosto na przykładach. Czy zdanie że wokół jednej z gwiazd gromady Plejad krąży siedem planet ma sens? Tak – można wyobrazić sobie obserwację która w przyszłości to sprawdzi. Czy zdanie które mówi, że w pomieszczeniu w którym przebywasz jest jakaś konkretna liczba atomów tlenu ma sens? Tak – w ZASADZIE jest możliwy eksperyment który to sprawdzi. Czy zdanie które mówi, że 10 lat temu w pomieszczeniu była konkretna liczba atomów ma sens? Tak – w ZASADZIE można było wtedy wykonać ten trudny eksperyment. Czy zdanie o tym, że „17 kwietnia 2013 o godzinie 00:41 Szymon Czarnik pomyślał, że czas na małego Guinnessa” ma sens? Tak – w ZASADZIE można było wtedy wykonać eksperyment i zapytać Cię czy masz ochotę na Guinnessa. Czy zdanie, że modlitwa komuś uratowała życie ma sens? Tak – nadasz temu zdaniu sens jak pokażesz mi choćby wydumany eksperyment, który mógłby to sprawdzić. Nawet z naszej dyskusji wynika, że to chyba zasadniczo niemożliwe (ze względu na boskie tricki z wpływem na randomizację itp numery). Mówienie o skuteczności modlitwy to piękna poezja.
Z tym przykładem o ślepym odzyskującym wzrok to już pojechałeś po bandzie po całości. Od kiedy to niby następstwo czasowe danych faktów jest jakimś „poszlakowym dowodem” na ich związek??? Słaba poszlaka pojawia się dopiero wtedy gdy jest powtarzalność takiej sekwencji – ale tu wracamy do korelacyjnych badań Bensona. Nawet korelacja jest słaba poszlaką na związek przyczynowo skutkowy zaś pojedyncze następstwo dwu faktów prawie nic nie znaczy (poza tym że były po sobie oczywiście). Ja są sądzę że dla powagi naszej dyskusji lepiej nie rozwijać tego wątku?
Teraz argument biblijny. Ależ oczywiście że Ewangelie nie kłamią!!! Księga Rodzaju też nie kłamie jak opowiada o tym jak kobieta powstała z żebra adamowego. To wszystko Święta Prawda!!!
Swego czasu dosłowne interpretowanie Księgi Rodzaju było powszechnym źródłem poglądów na powstawanie gatunków i człowieka. Wiele miejsc Pisma traktowano zupełnie dosłownie. Wraz z rozwojem biblistyki oraz innych dziedzin wiedzy zdano sobie jednak sprawę, że spora cześć (chyba większość? – nie znam się na tym) Świętych Tekstów ma charakter metaforyczny, alegoryczny itp.
Czy Jonasz przeżył trzy dni w brzuchu wieloryba??? Tak – to metaforyczna prawda. Wszystko co napisano w Piśmie to Święta Prawda.
Z całym szacunkiem, ale popadasz w groteskę. Następstwo modlitwy i odzyskania wzroku nie jest absolutnie żadnym, nawet poszlakowym dowodem, na skuteczność modlitwy, natomiast EKSPERYMENTEM wykazującym prawdziwość/fałszywość zdania o tym, że mam ochotę na Guinnessa, jest – UWAGA! – zapytanie mnie, czy mam ochotę na Guinnessa. Jak rozumiem, lektura Carnapa, Duhema, a już w szczególności największego metodologa nauki Quine’a, doprowadziła Cię do niezachwianego przekonania, że ludzie zawsze mówią prawdę w odpowiedzi na pytanie o to, na co mają ochotę. W tej sytuacji nie dziwi głęboka i żarliwa wiara, z jaką przyjmujesz opowieść o powstaniu kobiety z żebra Adama, Jonaszu w brzuchu wieloryba, itd. 🙂
Rzeczywiście zakładam przy tym eksperymencie, że nie kłamiesz jak Cię pytają o piwo oraz zakładam, że znasz swoje potrzeby oraz dochodzi jeszcze tysiące założeń czynionych implicite jak w każdym doświadczeniu odbywającym się w jakimś kontekście teoretycznym. I przy tych założeniach sprawdzam hipotezę – dokładnie jak w sugestii panów Duhema i Quine’a. To jest metodologicznie OK i jest to ładny dydaktycznie przykład na tezę Duhema-Quine’a. Taki eksperyment z piwem zakłada jakąś koncepcję człowieka, biochemię, psychologię – cały zazębiający się system zdań i wnioskowań i zależności.
Jeśli widzę na niebie pojedynczy błysk i po chwili słyszę grzmot to za taką pojedynczą obserwacją stoi cała skomplikowana teorią a właściwie zespół teorii: elektrodynamika, hydrodynamika, …
Jakie zależności mamy pomiędzy faktem pomodlenia się i ozdrowienia? Następstwo czasowe dwu faktów których nie jesteśmy w stanie powiązać ciągiem wyjaśnień nic nie znaczy chyba ze poprzemy to jakaś większą statystyką.
Powtarzam pytanie: czy zdanie, że modlitwa komuś uratowała życie ma sens? Tak – nadasz temu zdaniu sens jak pokażesz mi choćby wydumany eksperyment, który mógłby to sprawdzić. Chętnie osłabię więc w tym miejscu swój empiryzm. Powiedzmy że rzeczywiście badanie stanów mentalnych sprzed lat to jest poezja albo bełkot.
Piszesz: „Następstwo czasowe dwu faktów których nie jesteśmy w stanie powiązać ciągiem wyjaśnień nic nie znaczy chyba ze poprzemy to jakaś większą statystyką.” Niby dlaczego? Powiedzmy, że chcemy zbadać, czy dwóch bliźniaków ma – jak twierdzą – zdolności telepatyczne. Separujemy ich. Jednemu z nich pokazujemy okładkę płyty „Terminate Damnation” grupy Becoming the Archetype. Zostawiamy go i wracamy do pierwszego. Pytamy się: „Co pokazaliśmy twojemu bratu?”. A on mówi: „Okładkę płyty ‚Terminate Damnation’ grupy Becoming the Archetype”. Na mój gust potwierdzałoby to ich zdolności telepatyczne. Bez żadnej teorii telepatii, bez żadnej większej statystyki.
Teraz modlitwa: mamy ślepca, który od urodzenia aż do dnia x godziny y zachowuje się jak ślepiec. Dnia x o godzinie y mnich Kalasanty odmawia żarliwą modlitwę do św. Łucji z Syrakuz, patronki niewidomych, o dar przejrzenia na oczy dla rzeczonego ślepca. W tejże chwili ślepiec, nieświadom w ogóle modlitwy mnicha Kalasantego, zaczyna widzieć (choć, jak stwierdzą później okuliści, ma wadę -5 dioptrii). Osobiście – po wykluczeniu zmowy ślepca i mnicha – uznałbym to za dowód skuteczności modlitwy mnicha Kalasantego. Jak Ty byś to zinterpretował?
Cieszę się, że podałeś te przykłady. Myślałem wczoraj nad czym analogicznym. Najlepiej byłoby do tych dwu teoretycznych przykładów dorzucić jeszcze coś bardzo konkretnego i aktualnego. Szukam po internecie dekretu, w którym papież Benedykt XVI uznaje cud uzdrowienia dokonany za wstawiennictwem JP2. Pojawiły się jednak drobne trudności bo wygląda na to że nie ma tego w internecie …
To weźmy te dwa przykłady, które opisałeś. Jakie mamy możliwości interpretacji eksperymentu z bliźniakami? Pierwsza możliwość to uznanie, że cała nasza wiedza z fizyki zawiera poważne luki i liczne badania powtarzane przez lata są bezwartościowe. Druga możliwość to dopuszczenie, że prawa fizyki zostały zawieszone na kilka sekund. Trzecia możliwość to uznanie, że zdarzył się mało prawdopodobny przypadek. W tej sytuacji zdecydowanie byłbym skłonny przypuszczać, że był to przypadek. Zaraz potem należałoby dzwonić do prof. Bensona by przyjechał do bliźniaków z ekipą swoich statystyków aby zbadać powtarzalność efektu i zebrać odpowiednią próbkę.
Ze ślepcem podobnie. Czy uzdrowienie odbyło się przy zawieszeniu praw biologii? 🙂 Gdybym zobaczył na własne oczy taki pojedynczy cud to byłbym skłonny przypuszczać, że zadziałały jakieś nieznane dotychczas mechanizmy biologiczne a zbieżność z modlitwą mnicha jest przypadkowa. Dalej znowu poprosiłbym mnicha o wielokrotną powtórkę i szukałbym ekipy specjalizującej się w badaniach statystycznych.
W realnym świecie cuda są jednak mniej spektakularne niż te przykłady (dlaczego?). Bardzo jestem ciekaw jak wygląda oficjalny papieski dekret o uznaniu cudu JP2. Jedyne co znalazłem to data podpisania tego dokumentu 14 stycznia 2011. W innym miejscu trafiłem na smutną informacje (mam nadzieje że fałszywą), że siostra Marie Simone Pierre miała nawrót choroby Parkinsona, z której została „cudownie” wyleczona.
Jeszcze mi się przypomniało, że już pisałem o „Wodzie z Lichenia i wodach Gangesu”, które uzdrawiają: http://www.koc.pl/wp/?p=5406 Na tym etapie zapewne już obaj nie chcemy uznać cudownych uzdrowień przez modlitwę itp. Bo wtedy najlepsze statystyki mieliby hinduiści kąpiący się w Gangesie.
No i jest jeszcze jedna możliwość interpretacji obu opisanych przez Ciebie przypadków: halucynacje u obserwatora. To też bardziej prawdopodobne niż przyznanie że mamy poszlaki przypuszczać że działa telepatia, uzdrawianie przez modlitwę itp.
Dlatego prof. Benson ze swoimi niedorzecznymi badaniami budzi jakiś podziw. Wyciągnął z prywatnej kieszeni milion dolarów na projekt, dał ludziom pracę. No i zachęcał do modlitwy …
Nie chcę spamować własnego bloga ale o przypadku przez Ciebie opisanym też pisałem ostatnio.Chodziło jednak nie o uzdrowienie lecz o „lewitującego pomponiarza”: http://www.koc.pl/wp/?p=6238
Skoro możliwe są rozmowy przez komórki, to chyba telepatia nie jest sprzeczna z prawami fizyki? Musiałyby się tylko wykształcić organy odpowiedzialne za nadawanie i odbieranie określonych fal, co jak mniemam dawałoby całkiem niezłą przewagę ewolucyjną.
Myślę, że hipoteza halucynacji spina nasze rozważania elegancką klamrą. Z naturalistycznego punktu widzenia będzie ona zawsze bardziej prawdopodobna od jakichkolwiek danych sugerujących interwencję nadprzyrodzoną, dlatego na gruncie naturalistycznym nie jest możliwe wykazanie skuteczności modlitwy. Zresztą wróćmy do początku, czyli do eksperymentu Bensona – powiedzmy, że uzyskał on istotną statystycznie różnicę w odsetku uzdrowień. Czy to przekona naturalistę, że modlitwa działa? Nie. Naturalista zaraz zapyta, jaka była istotność statystyczna uzyskanych wyników i dowie się, że np. p=0,01. Wtedy stwierdzi: OK, czyli tak sugestywne wyniki na zasadzie czystej losowości trafiają się raz na sto prób – no i trafiło się akurat prof. Bensonowi. A jakby wyszło tak samo 10 niezależnym badaczom? Cóż, zdarza się raz na sto trylionów przypadków, ale to i tak przecież więcej niż prawdopodobieństwo zawieszenia praw przyrody mocą modlitwy. No bo praw przyrody zawiesić się nie da (da się natomiast źle przeprowadzić eksperyment, sfałszować wyniki, mieć halucynacje, itd.). Tak to naturaliści mają swój sposób uniemożliwiający weryfikację hipotezy dotyczącej ingerencji nadprzyrodzonych, a wierzący – swój sposób uniemożliwiający ich falsyfikację.
Tak tak, czytałem i o Gangesie i o lewitacji.
Pozdrowienia!
Już się zaczynam zastanawiać i obawiać jakie ja zajęcie znajdę dla swojej głowy jak ta dyskusja się skończy. Poruszyłeś kilka wątków.
Po pierwsze protestuje przeciwko uproszczonym dzieleniu ludzi na dwa rozłączne zbiory: naturalistów i wierzących. Przykładowo: ja jestem naturalistą metodologicznym. Naturalizm metodologiczny domaga się wyjaśniania wszystkiego na sposób naturalny (co też wymaga doprecyzowania). Naturalizm metodologiczny NIE wypowiada się na temat tego co istnieje (np. Bóg, aniołowie).
Poziom istotności. Ależ Szymon ja nawet wierzę, że rzeczywiście odkryto bozon Higgsa oraz np. w istnienie układów planetarnych przy innych gwiazdach, mimo że poziom istotności tych pomiarów nie jest jakiś imponujący (oględnie rzecz ujmując!). Jeśli wiec zobaczyłbym wynik eksperymentu Bensona (lub innego podobnego) z poziomem istotności p=0,01 to uroczyście tu OFICJALNIE obiecuje to uznać. Nie twierdzę też, że wszyscy metodologiczni naturaliści będą tak gorliwi 🙂 W szczególności zatwardziali naturaliści metafizyczni mieliby z tym problem.
Poza tym bardzo chciałbym poznać Twoją opinię na temat leczniczych cudownych wód Gangesu i bogini Gangi. Jeśli uważamy że te liczne i niby cudowne uzdrowienia hinduistów to jedna wielka ściema (ja tak uważam) to dlaczego inną miarę przykładasz do pobożnej modlitwy tradycyjnego i konserwatywnego hinduisty? Jak tłumaczysz te setki uzdrowień w Gangesie? NATURALNIE???
Zagram teraz do własnej bramki. Jest jednak przykład bardzo pobożnego człowieka który potrafi nie jeść i nie pić prze 50 dni i nic mu nie jest. Był badany przez zespoły naukowców i naturalizm na poważne kłopoty z wyjaśnieniem zjawiska http://en.wikipedia.org/wiki/Prahlad_Jani Jest to święty asceta i mnich. Szkoda tylko że hinduistyczny.
Przez ‚naturalistów’ rozumiałem zapewne to, co Ty przez ‚naturalistów metafizycznych’.
Z akceptacją wyników wskazujących na skuteczność modlitwy przy poziomie istotności p=0,01 trochę mnie zaskoczyłeś po tym, co wcześniej napisałeś o przykładzie bliźniaków-telepatów. A napisałeś, że precyzyjne odgadnięcie przez jednego z braci, jaki przedmiot pokazano pod jego nieobecność drugiemu, zdecydowanie byłbyś skłonny uznać za przypadek. No a przecież prawdopodobieństwo czysto przypadkowego podania takiej informacji jest w praktyce równe zero. Można byłoby tam podejrzewać różne rodzaje oszustwa, zmowy, niedokładnej izolacji, itd. itp. ale nie przypadek! Stąd wniosłem (jak widać niesłusznie), że w takich sprawach istotność dowolnie bliska zera nie skłoni Cię do odrzucenia hipotezy zerowej mówiącej o braku realnego efektu.
Co do mocy leczniczej wód Gangesu, źródełka w Licheniu itp. zakładam oczywiście, że pod względem pozytywnych następstw takiej ‚terapii’ przemożną rolę odgrywa efekt placebo. Co nie wyklucza (bo jako się rzekło – nie może wykluczyć) oddziaływania nadprzyrodzonego. Jeśli zaś efekt placebo jest proporcjonalny do wiary w nadprzyrodzone oddziaływanie, to podkopywanie ludziom tej wiary uważam za przejaw mizantropii (naturalnie pod warunkiem, że cudowne źródełko nie zastępuje im dostępnej dobrej terapii ‚realnej’). Sam wręcz usilnie pracuję nad wskrzesaniem w sobie takiej wiary, choć jak dotąd z dość mizernym, przyznaję, skutkiem. Nie tracę jednak nadziei 🙂 Jak to powiedział Niels Bohr zapytany, czy naprawdę wierzy, że podkowa przybita na drzwiach do jego domu przynosi mu szczęście: „Ależ oczywiście, że nie. Ale powiedziano mi, że to działa, nawet jeśli się w to nie wierzy”. Czego sobie i Tobie życzę (znaczy działania, a nie niewiary).
OK – to jesteśmy gdzieś w połowie naszego dialogu i czas na drobne podsumowanie:
Wody Gangesu – działają jak placebo.
Plemienni szamani – placebo
Homeopatia – placebo
Woda z Lichenia – placebo
Bioenergoterapia – placebo
Modlitwa muzułmanina – placebo
Modlitwa animisty o uzdrowienie – placebo
Modlitwa katolika o uzdrowienie – placebo
No i teraz kwestia etyczna. Względem ludzi należy tak postępować jakbym chciał by postępowano wobec mnie. Ja zaś zdecydowanie nie chcę być okłamywany. Nie mam więc zamiaru utwierdzać kogoś w fałszywym przekonaniu że działa homeopatia, bioenergoterapia lub modlitwa.
Jako że właśnie nie lubię błądzić to popraw mnie gdzie trzeba.
Ależ drogi Piotrze, jak napisałem – efekt placebo absolutnie nie wyklucza obecności innych efektów, w tym w szczególności efektu interwencji nadprzyrodzonej. Przecież kiedy osobie chorej podajesz skuteczne lekarstwo, efekt placebo również występuje!
Wreszcie sprawa podstawowa: cóż to jest efekt placebo? Jest to poprawa stanu pacjenta pod wpływem jego wiary w skuteczność zastosowanej terapii (uznanej procedury medycznej potwierdzonej badaniami klinicznymi, modlitwy, kąpieli w wodach Gangesu, itd.) wykraczająca poza poprawę spowodowaną fizycznymi/biochemicznymi właściwościami samej terapii. Podkopywanie tej wiary neutralizuje efekt placebo i w rezultacie prowadzi, ceteris paribus, do pogorszenia stanu zdrowia – co uczenie określa się mianem efektu nocebo. Tego typu destrukcyjna działalność może być moim zdaniem uzasadniona w dwóch przypadkach: (1) gdy sama praktyka ‚lecznicza’ stanowi zagrożenie dla pacjenta (zdrowotne, psychiczne); (2) gdy praktyka ta skłania go do rezygnacji z terapii medycznej, która – uwzględniając efekty lecznicze i skutki uboczne – daje korzystniejsze rezultaty od efektu placebo. Poza tymi przypadkami jest to czysta mizantropia.
Co do kwestii etycznej: jak w takiej sytuacji powinien postępować kaznodzieja?
1. Przypominać, że Bóg m.in. po to dał ludziom rozum i kazał czynić sobie ziemię poddaną, by szukali najlepszych środków leczniczych na wypadek choroby. O tym, które środki są najlepsze, orzeka nauka, aczkolwiek i naukowcy mogą się mylić – historia medycyny jest kopalnią anegdot o koszmarnej ciemnocie ‚nauk medycznych’, a dzisiaj dochodzą do tego miliardowe interesy koncernów farmaceutycznych.
2. Krzewić przekonanie, że „Bóg pomaga tym, którzy Go o to proszą” (=modlitwa jest skuteczna) – oczywiście tylko wtedy, gdy „taka jest Jego wola”. To z jednej strony maksymalizuje efekt placebo, z drugiej zaś pozwala łatwiej pogodzić się z brakiem efektów medycznych jakichkolwiek procedur medycznych (w tym także tych naukowo uznanych). No i oczywiście, nie wykluczajmy tej opcji, być może interwencja nadprzyrodzona rzeczywiście występuje.
Punkt 2) nie oznacza okłamywania ludzi (=celowego wprowadzania w błąd), o ile sam kaznodzieja wierzy w to, co mówi. A jak nie wierzy, niech milczy, żeby ludziom nie szkodzić. Skądinąd wiara w prawdziwość zdania „Bóg pomaga tym, którzy Go o to proszą, jeśli taka jest Jego wola” jest mniej więcej tak samo racjonalna, jak wiara w istnienie osobowego Boga. Fizykalnie sprawdzić się tego nie da, chyba że ktoś akurat zna wolę Boga – o czym też już wcześniej pisałem. (Na marginesie: wiara w prawdziwość zdania „Krasnoludki, jeśli chcą, pomagają oporządzić stajnię” jest równie racjonalna jak wiara w istnienie krasnoludków).
Na koniec mały eksperyment myślowy. Któraś z najbliższych Ci osób ciężko choruje. Lekarze twierdzą, że są bezradni – wszelkie znane środki medyczne zawiodły. Tymczasem osoba ta, za namową szpitalnego kapelana, bez Twojej wiedzy, zaczęła odmawiać modlitwy o uzdrowienie, np. takie: http://www.hospicjum.radom.pl/patroni-chorych/47-swrita/120-modlitwa-sw-rita.html i jej stan się odtąd ewidentnie poprawia. Jak w tej sytuacji postępujesz:
a) robisz jej wykład nt. braku naukowych dowodów na skuteczność modlitwy, delikatnie wyśmiewając takie praktyki jako zabobon;
b) nie wypowiadasz się na ten temat, albo wypowiadasz bardzo oględnie, by nie podkopać jej wiary w skuteczność modlitwy
c) mówisz jej, że to cudownie, że skoro to działa, niech nie ustaje w modlitwach (może nawet sam się przyłączysz).
Na razie tylko krótko odnoszę się do pytania powyżej. Wybieram odpowiedź d):
d)cieszę się niezmiernie z powrotu do zdrowia okazując radość bliskiej osobie, uznaje triumf emocji nad rozumem i nie wypowiadam się na ten temat.
Jeszcze tylko w dygresji odniosę się do pewnego formalnego aspektu krasnoludków. Wiara w cudowne oczyszczenie stajni nie implikuje istnienia cudotwórcy. Na gruncie czystej logiki, jeśli mamy być intelektualnie uczciwi, istnienie cudu nie oznacza istnienia cudotwórcy. Cud może istnieć jako „factus brutus”. Po prostu arystotelesowski argument z potencjalności nie jest logicznie sprawny. To tylko na potrzeby dalszej dyskusji.
Twoja odpowiedź d) pokrywa się z opcją b). Wiadomo, że okazałbyś radość z poprawy. Ciekawe jest więc, że nie zrobiłbyś nic, by wyprowadzić najbliższą Ci osobę z rzekomego zabobonu. Czemu zatem chcesz innym robić to, czego nie zrobiłbyś osobie najbliższej?
Co do krasnoludków i logiki: cud w rodzaju uprzątnięcia stajni implikuje jednak czyjeś sprawstwo (jeśli wykluczymy ‚zwykłego’ sprawcę pozostaje tylko cudotwórca). Ale w moim poście była mowa o wynikaniu w przeciwną stronę: skoro akceptujemy istnienie cudotwórcy, naturalne jest akceptowanie możliwości, że korzysta ze swoich mocy (czy to boskich, czy krasnoludzkich).
W punkcie drugim nie dyskutujemy o Boskiej Woli lecz o skuteczności modlitwy. Miałem wrażenie, że jesteśmy już zgodni że jest to placebo. Trzymajmy się tego przykładu z Gangesem. Jest nam dalszy i z takiej perspektywy łatwiej go omawiać. To ja mam pytanie. Na prawdę uważasz, że nie mogę pisać, że obmywanie się w Gangesie jest to działanie placebo???
Zastanawiam się … może jednak rzeczywiście odpowiedź a) Weźmy przykład. Wychodzi z rzeki Ganges facet, który twierdzi że uzdrowiła go bogini Gangi. Jeśli mnie pyta o opinię to po chwili wahania skłaniam się do wygłoszenia krótkiej informacji o rzeczywistych możliwych przyczynach jego wyzdrowienia.
Rozumiem, że jak już temu Hindusowi/bliskiej osobie skutecznie wyperswadowałbyś cudowne działanie Gangesu/modlitwy, w związku z czym nastąpiłby nawrót choroby, odszedłbyś z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Bardzo też jestem ciekaw, w jaki sposób odróżniłbyś efekt Gangesu od efektu placebo. Każąc się hinduistom kąpać w Wiśle po przekonaniu ich, że to Ganges? A jeśli wówczas efekt by nie wystąpił, to byłoby to potwierdzenie cudownej mocy Gangesu?
Cieszę się że pozostajemy nad brzegami Gangesu, którego wody są najświętsze dla setek milinów hinduistów. To pozwala na bezpieczny i spokojny dystans do sprawy.
Tak – skoro sam stanowczo nie chcę być wkręcany (nawet w obliczu poważnej choroby) to miałbym poczucie dobrze spełnienia obowiązku moralnego.
Odpowiedź na pytanie zawarte w drugim akapicie jest pozytywna.
No dobrze, to mamy rozbieżność w ocenie moralnej. Jak rozumiem, Twoja pierwsza reakcja „cieszę się z powrotu do zdrowia … i nie wypowiadam się na ten temat” to była chwila słabości, kiedy uznałeś, że zdrowie bliskiej osoby jest ważniejsze od forsowania własnego przekonania o nieskuteczności modlitwy.
Co do drugiej kwestii, to chyba jestem większym naturalistą, bo przypuszczałbym, że skoro kąpiel w Wiśle nie daje rezulatu, a w Gangesie daje, to warto przeprowadzić porównawczą analizę wody w obu rzekach, typu uzdrowień w Gangesie, szerszych okoliczności obu kąpili, rodzaju pożywienia przyjmowanego przed i po kąpieli itd. itp. A Ty od razu – TAK! cudowna moc Gangesu potwierdzona! 😀
Co do drugiej kwestii to umówmy się na potrzeby tej dyskusji, że jeśli piszemy o jakimś eksperymencie myślowym to zakładamy że wszystko jest robione zgodnie z metodologią naukową. Nie musimy tłumaczyć się z oczywistych założeń czynionych implicite.
W kwestii moralnej sprawa jest jasna. Ja nie chce być pozostawiany (nawet dla mojego dobra) w ignorancji. W związku z tym po chwili słabości konsekwentnie wybieram odpowiedź a)- robię wykład i wyprowadzam z ignorancji.
Jeszcze Cię poproszę odniesienie się to tego zestawienia:
Wody Gangesu – działają jak placebo.
Plemienni szamani – placebo
Homeopatia – placebo
Woda z Lichenia – placebo
Bioenergoterapia – placebo
Modlitwa muzułmanina – placebo
Modlitwa animisty o uzdrowienie – placebo
Modlitwa katolika o uzdrowienie – placebo
Czy to z grubsza oddaje prawdopodobny stan rzeczy???
Oczywiście możemy się umówić, że wszystko jest robione zgodnie z metodologią naukową. Tyle, że to jest eksperyment naturalny, uniemożliwiający kontrolę mnóstwa czynników. W szczególności: 1) skład biochemiczny wody w Wiśle i Gangesie jest z całą pewnością różny, 2) (nad)rzeczna flora i fauna jest z pewnością inna; 3) klimat inny, 4) działanie słońca inne ze względu na różnicę szerokości geograficznej, itd. Jakkolwiek by nie dbać o standaryzację warunków, pozostaje mnóstwo czynników nieporównywalnych. Na jakiej niby podstawie chcesz je wszystkie uznać za nieznaczące i efekt przypisać cudownej mocy Gangesu – dalibóg, nie wiem.
Co do kwestii etycznej, Twoje podejście jest karykaturalne. Coś w stylu poszczącej dewotki, która w poczuciu pełnej moralnej słuszności wszystkim gościom podaje na obiad suchary i wodę.
Czy wody Gangesu/plemienni szamani/woda z Lichenia/modlitwy działają jak placebo? Długo zastanawiałem się, co to tak naprawdę znaczy. Przeformułowałem to na następującą tezę: Modlitwy i inne praktyki wzywające nadprzyrodzoną pomoc, o ile działają, to WYŁĄCZNIE za sprawą wiary w ich skuteczność, bez jakiejkolwiek interwencji nadprzyrodzonej. Trudno nie zauważyć, że dla obalenia tej tezy wystarczy jeden przypadek autentycznego cudu – i ja jak najbardziej dopuszczam taką możliwość, choć żadnego przypadku nie znam osobiście na tyle dobrze, by móc go z przekonaniem podać jako dowód. Dla wykazania prawdziwości tej tezy konieczne jest natomiast wykazanie, że żaden taki cud nigdy nie miał i nie będzie mieć miejsca – co jest oczywiście niemożliwe. Prawdziwość tej tezy jest więc kwestią wiary.
Skarżyłeś się wcześniej, że uzdrowienia są na ogół mało spektakularne. No przypadek Miguela Juana Pellicera z Calandy powinien Cię usatysfakcjnować (http://en.wikipedia.org/wiki/Miracle_of_Calanda). Sprawę skomentował Brian Dunning (http://skeptoid.com/episodes/4247). Nie mam pojęcia, czy wiernie uwzględnił on wszystkie znane fakty – być może materiał dowodowy jest trochę mocniejszy niż pisze Dunning i wcale nie tak łatwo wyjaśnić zdarzenie w sposób naturalny. Ale powiedzmy, że w jego opisie żadne znaczące fakty nie zostały zniekształcone bądź pominięte. Ma wtedy pełne prawo do tej elegancko sformułowanej konkluzji: „We can’t say that the Miracle of Calanda is not genuine, and we can’t prove that Miguel Juan Pellicer’s leg was not miraculously restored. But we can say that the evidence we have falls short, and is perfectly consistent with no miracle having taken place.”
Generalnie moje podejście do cudownych uzdrowień jest sceptyczne, aczkolwiek żadnego przypadku nie znam na tyle dobrze, by mieć autorytatywne zdanie na jego temat. Jeśli wykazano oszustwo bądź błędną diagnozę choroby – sprawa jest oczywista. Jeśli żadnych nieprawidłowości nie wykazano, gorąco zachęcam wszystkich zainteresowanych do poszukiwania wyjaśnień naturalnych (jak rozumiem takie jest też podejście Kościoła). Wyjaśnienie naturalne nie wyklucza wszelako czynnika nadprzyrodzonego, choć niewątpliwie zmniejsza jego potencjalny udział.