Niewidzialny Różowy Jednorożec okazał się bestią straszną. Wydawało mi się, że rozstanę się z tym mitycznym stworem. On jednak wciąż wraca. Tym razem za sprawą komentarza pana Szymona Czarnika:
Co do zdań nt. Boga, Jego atrybutów, zbawienia itp. wszyscy wierzący wygłaszają je w przekonaniu, że po śmierci – jeśli nie wcześniej – nastąpi ich weryfikacja. Do pewnego stopnia ma to więc podobny sens jak zdania naukowców nt. wydarzeń w tak odległej przyszłości, że nikt nie będzie w stanie ich zaobserwować. Możemy sobie tylko pogadać, czy prognoza jest dobrze uzasadniona w ramach naszego aktualnego modelu.
Jak się tu do tego nie odnieść? Tematem dzisiejszego kazania jest pytanie do jakiego „pewnego stopnia” dogmaty religijne i zdania naukowców mają podobny sens. Czy są to podobieństwa? Czy różnice? A może dogmatyzm religijny i naukowy sceptycyzm to wzajemne przeciwieństwa?
Przesłanki do tez religijnych i tez naukowych
Jedno z największych muzułmańskich sanktuariów to Kopuła na Skale. Znajduje się ona na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie. Zbudowano ją dokładnie na miejscu, z którego Mahomet na skrzydlatym koniu pogalopował (poszybował?) do nieba. Jest to jeden z dogmatów islamu. Jak można zakwalifikować przesłankę do takiej tezy o skrzydlatym koniu? Z całym szacunkiem dla wielkiej kultury islamu ale jest to tylko legenda jednego z koczowniczych pustynnych plemion Półwyspu Arabskiego. Bardzo piękna ale jednak LEGENDA. Fałszywe religie oparte są na legendach różnych starożytnych plemion nomadów (a prawdziwe na Objawieniach oczywiście).
Zdjęcie obok (pożyczone z Wikipedii) przedstawia nomadę z plemienia Beduinów ze swoim ptakiem i wielbłądem. Kilka tysięcy kilometrów na północ od obozowiska koczowników znajduje się Wielki Zderzacz Hadronów zbudowany przez niewiernych.
Z drugiej strony tezy naukowe oparte są na tzw. metodzie naukowej. Kluczowe znaczenie dla metody naukowej ma tzw. falsyfikowalność teorii, paradygmat prostoty pojęciowej, odniesienie do doświadczenia. Metoda naukowa może mieć np. charakter obserwacyjny, statystyczny, eksperymentalny. Model pracy naukowej polega na tym, że jedni naukowcy coś publikują a inni się temu cięgle krytycznie przyglądają. Odpowiadam panu Szymonowi: zdania naukowców dotyczące przyszłości są ekstrapolacją praw działających w przeszłości i teraźniejszości – stale sprawdzanych empirycznie. Wydaje się, że bez szczególnej przesady można powiedzieć, że jest to prosta odwrotność do sytuacji gdy wygłasza się z absolutną pewnością mocne twierdzenia oparte na legendach pustynnych ludów sprzed stuleci.
Uniwersalność
Chyba właśnie ze względu na krytyczną metodę naukową orzeczenia nauki maja znacznie bardziej uniwersalny charakter niż dogmaty religijne. Na całym świecie mamy jedną matematykę, jedną fizykę, jedną astronomię a nawet (chyba?) jedną historię i bodaj jedno religioznawstwo. Z drugiej strony na świecie istnieje tysiące wyznań religijnych a ich liczba jest nawet większa niż liczba pustynnych plemion koczowniczych.
Czy istnieje jedna historia jako nauka o przeszłości? Ten przykład wydaje się najciekawszy we wspomnianym kontekście. Historycy rozwinęli własną metodę naukową opartą o tzw. krytykę źródeł. Pozwala ona podejść z dystansem do starożytnych przekazów o skrzydlatych koniach, herosach na Olimpie, duchach przodków w koronach drzew itp. Nauka jest jedna a religii jest wiele – tu też widzimy odwrotność a nie podobieństwo.
Ważność twierdzeń
W tym kontekście niezwykle ciekawie wygląda porównanie ważności tez nauki i dogmatów religijnych. Tezy religijne są oparte na słabszych przesłankach niż twierdzenia naukowe. Jednak dotyczą one spraw w życiu najważniejszych (moralność, śmierć, zmartwychwstanie, żywot wieczny). Tezy naukowe oparte są na mocniejszych przesłankach ale nie zawsze dotyczą spraw ważnych. Prognoza pogody opiera się na dokładnie sprawdzonych prawach hydrodynamiki ale (nie licząc komunikacji lotniczej) zazwyczaj ma dla nas to mniejsze znaczenie. Jest w tym pewien paradoks, że tezy dotyczące najważniejszych spraw w życiu opiera się na legendach Bliskiego Wschodu (no albo innych legendach) a następnie wygłasza się je z poczuciem absolutnej pewności.
Znaczenie pojęć w nauce i teologii
Nauka dąży do tego by używane pojęcia miały charakter możliwie obiektywny. Mogą one odnosić się bezpośrednio do doświadczenia. W przypadku bardziej zaawansowanych teorii takie odniesienie ma jednak charakter pośredni. Czy wiemy co to są to gluony? Tak daje się to pośrednio odnieść do doświadczenia. To kwanty pola Yanga-Millsa. Prowadząc odpowiednie rozumowanie (zupełnie zresztą ścisłe) i budując zderzacz hadronów możemy to pojęcie odnieść do doświadczenia. Co więcej dzięki temu pojęciu możemy wyjaśnić pewne zjawiska w zderzaczu hadronów (a potem zbudować większy zderzacz hadronów). Wiemy co znaczą pojęcia naukowe. W teologii jest tak samo … tylko dokładnie na odwrót. Pojęcia używane w teologi nie wyjaśniają żadnych obserwowanych zjawisk. Współcześni co bardziej światli teologowie wręcz nie chcą by używać Absolutu jako tzw. „zapchajdziury naukowej”. Teologowie też uczciwie przyznają, że nie są w stanie powiedzieć co znaczą najważniejsze pojęcia teologiczne. Piszą, że nasz system pojęciowy nie przystaje do Absolutu.
Dyskutowalność
Ponadto prawa naukowe są stale modyfikowane a dogmaty teologiczne są niezmienne. Możemy podważać dowolną teorię naukową i takie próby w świecie nauki są mile widziane. W religii jest tak samo … tylko dokładnie na odwrót. Dogmaty religijnie to zdania, których prawdziwości nie można podważać.
Podsumowując, dogmaty religijne tym się różnią od tez naukowych, że są to zdania, których nie można podważać, zbudowane z niejasnych pojęć, oparte na słabych przesłankach lecz dotyczą one najważniejszych spraw w życiu. Zapewne dlatego wiara jest w wielu wyznaniach najwyższa cnotą. Jak więc odpowiedzieć panu Szymonowi:
Tak czy owak – najtęższe umysły na tej planecie zaprzątały sobie uwagę kwestiami teologicznymi. Stwierdzenie, że rozważania takie są „ewidentnie bez sensu” jawi mi się jako bezczelne i zupełnie niepoważne.
Och, to co piszę jest rzeczywiście bezczelnie ale nie jest niepoważne. Najtęższe umysły zaprzątały sobie uwagę swego czasu kwestiami astrologii lub alchemii a teraz już nikt poważny tego serio nie traktuje. Dalej pan Szymon pisze:
Miarą śmieszności takiego roszczenia jest ostatnie zdanie Twojego wpisu: „Niewątpliwie ma jednak sens opieka nad kotami i innymi zwierzętami (w tym ludźmi).” Otóż po eliminacji metafizyki opieka nad jakimkolwiek stworzeniem ma tyle samo sensu, co pastwienie się nad tymże. Po prostu – jedni lubią się opiekować, a inni pastwić – a o gustach się nie dyskutuje.
Bynajmniej! Głaszcząc kota produkujesz endorfiny sobie i kotu. Gdybyś męczył kota sobie byś produkował kortyzol a kotu adrenalinę. Nie jest potrzebna do opieki nad zwierzętami (też małpami naczelnymi) żadna metafizyka. Postaram się o tym napisać jednak innym razem. Czego Wszystkim i sobie życzę (oczywiście życzliwości do wszystkich odczuwających stworzeń)!
Skrzydlaty koń, którego dorwałeś w okolicach Jerozolimy, był ze słomy, dzięki czemu dość łatwo dał się spalić. Na szczęście nie był to mój koń, więc nie będę się ani mścił, ani żądał odszkodowania. Tradycyjnie nie omieszkam natomiast skomentować.
All right, here I am.
Zacznę od ogólnej uwagi, że cały Twój tekst jest polemiką z tezami, które nijak nie wynikają z przytoczonego na początku cytatu z mojego komentarza. Stwarzasz wrażenie, że ze mną polemizujesz, po czym nawet „odpowiadasz panu Szymonowi” – nie zauważając zupełnie, że Twoja odpowiedź nie tylko nie przeczy mojemu komentarzowi, ale zwyczajnie jest jego parafrazą. Ja: „Możemy sobie tylko pogadać, czy [naukowa] prognoza [dotycząca wydarzeń w tak odległej przyszłości, że nikt nie będzie w stanie ich zaobserwować] jest dobrze uzasadniona w ramach naszego aktualnego modelu.” Ty: „zdania naukowców dotyczące przyszłości są ekstrapolacją praw działających w przeszłości i teraźniejszości – stale sprawdzanych empirycznie”. Te stale sprawdzane empirycznie prawa to chyba nic innego jak aktualny model, no nie?
Co do weryfikacji/falsyfikacji „zdań nt. Boga, Jego atrybutów, zbawienia itp.” sprawa wygląda tak: umierasz i są dwie możliwości. Albo (1) byłeś tylko zelektryfikowanym kawałkiem mięsa – wówczas śmierć kończy całą sprawę, albo też (2) masz nieśmiertelną duszę i śmierć jest tylko przejściem do innej rzeczywistości. Jeśli to drugie, to znowuż są dwie możliwości: w czasie przejścia albo (3) gubisz swoją tożsamość intelektualną, albo (4) ją zachowujesz. Jeśli (2) i (4), to następuje weryfikacja/falsyfikacja Twoich przekonań religijnych. Jeśli (1), albo jeśli (2) i (3), nie ma o czym mówić. Proste.
Drugi cytat z mojego wpisu kwitujesz następująco: „Najtęższe umysły zaprzątały sobie uwagę swego czasu kwestiami astrologii lub alchemii a teraz już nikt poważny tego serio nie traktuje.” To prawda, i pod tym względem religia niewątpliwie różni się od astrologii i alchemii.
Wreszcie na koniec wpadasz w groteskę, usiłując dowodzić, że tym co nadaje sens ludzkiemu traktowaniu bliźnich (w tym zwierząt), a bezsensownym czyni ich nieludzkie traktowanie, jest produkcja takich a nie innych hormonów. Tłumaczę to sobie Twoim przywiązaniem do pewnych szlachetnych zasad postępowania, które chciałbyś traktować jako coś więcej niż własne widzimisię. Spójrz jednak prawdzie w oczy: w ramach wąskiego scjentyzmu, jaki prezentujesz na blogu, jest to rażąca niekonsekwencja. Na wszelki wypadek od razu nadmienię, że zdecydowanie wolę niekonsekwentnych scjentystów od konsekwentnych – takich jak doktor Josef Mengele czy chirurg Ken Yuasa z japońskiej Jednostki 731, w której zadawano niewyobrażalne cierpienia tysiącom ludzi dla dobra nauki i imperium. Ten ostatni po latach przyznał w wywiadzie: „Podczas swojej pierwszej wiwisekcji trochę się bałem, ale za drugim razem było znacznie łatwiej. Za trzecim razem robiłem to już z ochotą”. I co mu na to powiesz? Że kortyzol, że adrenalina? A nawet gdyby, to co? On się, k****, poświęcał dla nauki.