Święty Paweł Apostoł w liście do Koryntian (1 Kor. 13:11 ) pisze:
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Ja miałem tak samo … Gdy byłem dzieckiem wierzyłem w osobowego św. Mikołaja. Z czasem jednak z tego wyrosłem. Moja postawa intelektualna względem postaci świętego biskupa Miry dość mocno ewoluowała w czasie. Wydaje się, że mogę swoim życiu (a chyba 1/3 jego mam już za sobą) wyróżnić cztery okresy i cztery różne postawy względem św. Mikołaja.
- Okres naiwnego dziecięctwa (lata 0-8). Wierzyłem w osobowego św. Mikołaja, który w noc z 5 na 6 grudnia cichaczem zakrada się do mojego pokoju i niespostrzeżenie zostawia prezenty, które odnajdywałem z radością rano. Moja wiara była uzasadniona bo miała moc wyjaśniana zjawiska, którego inaczej nie potrafiłem wyjaśnić. Rodzice zapewniali, że to nie oni zastawili prezenty. Taki fenomen domagał się jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia. Postulowanie wiec istnienia niewidzialnego św. Mikołaja było racjonale i poniekąd nawet naukowe. Niektórzy do tej pory wyjaśniają analogicznie na sposób religijny pochodzie: człowieka, moralności, wiary, Wszechświata … Dorosła nauka daje nam jednak lepsze wyjaśnienia niż starożytne piękne legendy.
- W wieku bodaj 9 lat zdałem sobie sprawę z liczby dzieci na Ziemi. W tym czasie dokonałem pewnych dziecinnych „obliczeń i oszacowań” i wyszło mi, że nie jest możliwe, że w jedną noc św. Mikołaj jest w stanie zdążyć z prezentami do wszystkich dzieci na świecie. Zaczęło mi coraz śmielej kiełkować przypuszczenie, że rozbieżność pomiędzy możliwościami jednej świętej osoby a liczbą dzieci rozmija się o rzędy wielości. Zdałem sobie sprawę, że św Mikołaj nie jest dobrą hipotezą wyjaśniającą pojawianie się prezentów.
- Okres hipokryzji (lata 9-11). W tym czasie wiedziałem już, że rodzice podrzucają prezenty ale nie chciałem robić im przykrości. Dlatego nie przyznawałem się do tego, że nie wierzę w św. Mikołaja. Popsułoby to rodzicom zabawę związaną z podrzucaniem prezentów. Poza tym obawiałem się, że jak ujawnię swoją niewiarą w św. Mikołaja to rodzice przestaną dawać prezenty. Udawałem, że nadal wierzę w św. Mikołaja. To postawa pełna zakłamania.
- 11 lat do dziś – metaforyczne i literackie rozumienie postaci św. Mikołaja jako zachęty do dawania i czynienia dobrze.
Sądzę, że te cztery etapy to naturalny czas dojrzewania to tego by, jak pisze Apostoł, „wyzbyć się tego co dziecięce„. Oczywiście nie chodzi mi tutaj tylko o wiarę w świętego Mikołaja ale o oczywisty szerszy kontekst. Dorosła nauka ma potencjalną moc wyjaśniania obserwowanych zjawisk i nie potrzebujemy do zrozumienia świata posługiwać się starożytnymi pobożnymi legendami. Podejmując ważne decyzje życiowe też lepiej wychodzić z mocniejszych przesłanek.
Nie należy jednak nikogo poganiać. Nawet okres hipokryzji (udawania, że się w coś wierzy mimo, że się w to nie wierzy) jest naturalnym czasem by dorosnąć. Uważny czytelnik mojego bloga (cykl o Jednorożcu) zapewne się domyśla, że ten czas mam już szczęśliwie za sobą i mogę powiedzieć jak Apostoł „Kiedy zaś stałem się mężem wyzbyłem się tego, co dziecięce„. Czego też Wszystkim i sobie życzę!
Czyli teraz jest pan ateistą i wreszcie porzucił katolickie mity? Gratuluję!
Czyli że jednak jest Pan ateistą?
Można być źle zrozumianym mimo, że człowiek wyraża się jasno. Nie porzuciłem „katolickich mitów” bo byłem wychowany w kulturze chrześcijańskiej. Oczywiście nie zamierzam się też wyrzekać mitów greckich bo nasza cywilizacja jest spadkobierczynią wielkiej greckiej kultury i nauki. Nie zamierzam jednak traktować mitów jako mocnych przesłanek życiowych. Wydaje się że nawet uzasadniłem w poprzednim wpisie, że taka postawa może być amoralna (podejmowanie ważnych decyzji w oparciu o słabe przesłanki gdy dostępne są przesłanki mocniejsze).
Oczywiście mitu o świętym Mikołaju też nie porzuciłem (i przyjmuje prezenty tego dnia od czytelników bloga). To jest prawdziwa metafora podobnie jak historia Adama i Ewy albo Jonasza połkniętego przez wieloryba lub wiele innych głęboko PRAWDZIWYCH (lecz metaforycznych) tekstów biblijnych.
Nie wiem czemu nie może pan napisać wprost, czy jest pan ateistą czy też nie. Wstydzi się pan swojego ateizmu?
Autor chyba dość jasno wyraził swoje poglądy. Kompletnie nie rozumiem dlaczego Czytelnicy pałają taką chęcią do etykietkowania (chyba, że to na prawdę takie ważne, żeby świat się dzielił na teistów i ateistów)…
Rzeczywiście etykietkowanie może prowadzić do uproszczeń. Z drugiej jednak strony etykietki ułatwiają poruszanie się po sklepie … i w życiu. Odpowiadam więc Apfelbaumowi. Ateista w potocznym rozumieniu kojarzy się z kimś agresywnie zwalczającym wiarę, religię i duchowość. Taka etykietka więc do mnie nie pasuje. Wydaje się że najwłaściwszym określeniem moich aktualnych zapatrywań jest ignostycyzm: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ignostycyzm (od razu zaznaczam że chętnie nieznacznie zmodyfikowałbym to hasło na Wikipedii).
1. Niewątpliwie przekonanie, że własne stanowisko jest objawem dorosłości, podczas gdy stanowisko adwersarzy jest objawem dziecinności, generuje sporo satysfakcji u osoby przywiązującej dużą wagę do spraw intelektu. Zgodnie z mottem tego bloga mamy tu więc świetny przykład na generowanie szczęścia w sposób całkowicie naturalny.
2. W gruncie rzeczy nie ma jednak nic szczególnie dorosłego w stosowaniu nieuprawnionych analogii.
3. Czytelnicy bloga mogą domyślać się, że czas hipokryzji masz już szczęśliwie za sobą, natomiast czytelnicy bloga, którzy widują Cię też w realu – wręcz przeciwnie.
4. To ostatnie nie jest zarzutem. Hipokryzja ma swoje dobre strony.
Jednak chciałbym zachować jak najwięcej ciepłej życzliwości do polemistów. Szanuje Twoje poglądy. Zaś swoje starałem się przedstawić możliwie najbardziej jasno. Są pewne argumenty za tym by z tego typu kwestiami światopoglądowymi się nie obnosić. Z drugiej jednak strony wcześniej obnosiłem się z kwestiami światopoglądowymi więc dla równowagi, po zmianie zapatrywań, chciałem sprawy wyklarować. Wydaje się to uczciwym podejściem. Zakładam, że dostanę od kogoś po twarzy i jest to przewidywany koszt szczerości.
Wydaje mi się, że osoby, które Twoja zmiana zapatrywań może w ogóle obchodzić, skłonne będą raczej do smutku niż do złości. I to tym bardziej, im bardziej je to obchodzi.
Jeśli idzie o mnie, zawsze mam szacunek dla szczerze wyrażonych poglądów. Nawet jeśli nie wydają mi się najlepiej uargumentowane (co skłania mnie do dyskusji) i także wówczas, gdy oznaczają porzucenie sprawy, którą uważam za dobrą (co mnie zasmuca).