Starożytna grecka tradycja filozoficzna, której jesteśmy spadkobiercami, została zbudowana na empirycznej obserwacji, że życie jest do dupy. Odpowiedzią na tą (oczywistą?) konstatację były chociażby szkoła stoicka i epikurejska. Podobnej obserwacji dokonał na wschodzie Budda Siakjamuni. Recepty proponowane przez starożytnych Greków i orientalnych mędrców są nieco zbliżone. Na Wschodzie jednak doszli oni do niebywałego wyrafinowania w tej kwestii. Dlatego dzisiaj po dłuższej przerwie wraca temat medytacji.
Naukowcy zastanawiają się nad tym czy człowiek jest jedynym zwierzęciem które potrafi myśleć. To bardzo interesujące. Ja jednak myślę teraz nad czymś jakby przeciwnym. Czy człowiek to jedyna istota na Ziemi, która nie potrafi nie myśleć? To zagadnienie w naturalny sposób pojawia się w kontekście medytacji. Co by nie powiedzieć o medytowaniu to z pewnością nie jest to co myślisz. Jak wspomniałem – to coś przeciwnego. Oczywiście nie należy mylić „niemyślenia” z bezmyślnością. Tego ważnego rozróżnienia dokonał już mistrz Dogen Kigen w XIII wieku. Wracam do tematu by wyklarować krótko kilka zagadnień bardziej technicznych (oczywiście medytacja to nie jest też technika medytacji).
Cechą współczesnych komputerowych systemów operacyjnych jest wielozadaniowości i tzw. równoległe przetwarzanie. U ludzi to samo zjawisko postrzegamy negatywnie i objawia się jako tzw. małpi umysł. Ciągłe rozproszenie zawiązane z natłokiem zadań, celów, rozrywek i innych rozpraszaczy w postaci emalii, smsów Facebooka itp. ma swoje wysokie koszty. Oczywiście tak żyjący osobnik nie będzie przypominał ani stoickiego mędrca ani tym bardziej mnicha zen. Trzymając się tej poetyki widzicie, że stoicyzm (albo buddyzm) to nie filozofia lecz raczej system operacyjny dla naszego mózgu. Pytanie jako dokonać upgradeu?
Po pierwsze zdaje się, że taki spoczynek uwagi na jednej rzeczy lub czynności w chwili obecnej to nie upgrade lecz raczej downgrade bo jest to naturalny i wcześniejszy ewolucyjnie stan umysłu. Dopiero neolityczna cywilizacja tak bardzo zmusiła pierwszych rolników do rozpamiętywania błędów z przeszłości celem planowania przyszłości. O szaleństwie współczesności w tej dziedzinie nawet nie warto się rozpisywać.
Badania neurobiologiczne sugerują, że medytacja zwiększa aktywność lewego płata czołowego w mózgu, który odpowiada (miedzy innymi) za zdolność koncentracji oraz zdaje się że jest powiązany ze zdolnością do zauważania i odczuwania przyjemności. Medytując zmierzamy do tego by dzięki łagodnemu spoczynkowi uwagi na chwili obecnej nie przejmować się tak bardzo tym … „shit of life” z przeszłości i przyszłości. Zresztą fajną przyszłość i dobre wspomnienia tworzymy właśnie tylko w chwili obecnej. To jest „słuszna ścieżka”.
Są rozwiązania bliższe polskiej tradycji, które też pozwalają odkleić się od tego „shit of life”. Alkohol. Jest to jednak działanie zmierzające dokładnie w przeciwnym kierunku. Alkohol osłabia działanie „wewnętrznego policjanta” w płatach czołowych mózgu co po jakimś czasie staje się nawykowe też ze względu na przeciwne zmiany anatomiczne z mózgu. Dlatego wszystkie szkoły medytacji bardzo stanowczo odradzają stosowanie wszelkich tego typu środków psychoaktywnych. Alkohol ułatwia chwilowe odklejenie się od „shit of life” zaś medytacja ułatwia jego … zaakceptowanie a koncentracja na chwili obecnej też jego zmianę. Jak powiedział mędrzec, w końcu gówno jest najlepszym nawozem na którym rosną słodkie owoce …
OK. Nie chce Was jakoś zniechęcać ale wedle zgodnej opinii ekspertów poważne podejście do medytacji oznacza raczej całkowitą abstynencję. Jest jednak dobra wiadomość. Związek przyczynowo skutkowy może przebiegać w ten sposób, że medytacja po jakimś czasie powoduje abstynencję. Też są na to badania naukowe. Na prawdę warto. Już nawet medytujący z zaledwie dwuletnim doświadczeniem sytuują błogość medytacji gdzieś pomiędzy przyjemnością z seksu i alkoholu. Czego Wszystkim i sobie życzę (błogości oczywiście)!
Ostatnie komentarze
No comments to display