Jakiś czas temu argumentowałem tutaj na rzecz tezy, że buddystą można stać się zupełnie niechcący akceptując zaledwie trzy zdroworozsądkowe założenia:
- Wszystkie złożone zjawiska są nietrwałe (annica).
- Chciwość, awersja i niewiedza prowadzą do zwiększenia cierpienia (dukkha).
- Nie istnieje coś takiego jak trwałe niezmienne ego, dusza lub istota rzeczy (annata).
W naszym otoczeniu kulturowym z powodów natury historycznej niektórzy idealiści mogą mieć wątpliwości co do ostatniego punktu. Odrobina dystansu pozwala jednak zauważyć, że wiara w duszę jest równie racjonalna jak wiara w inne duchy (dusza ex definitio jest duchem). Nie to jest jednak tematem dzisiejszego wpisu. Dzisiaj chciałbym na potrzeby kolejnych rozważań tylko krótko wyjaśnić (głównie sobie oczywiście) znaczenie dwu palijskich pojęć związanych z cierpieniem i jego zanikiem.
Tanha
Tanha – to termin palijski, który oznacza: chęć, pragnienie, lgnięcie, pożądanie (nie chodzi bynajmniej tylko o tzw. pożądanie zmysłowe). To chęć by było jakoś inaczej niż jest lub być musi. Z jednej strony to chęć zatrzymania tych doznań i uczuć (zarówno zmysłowych jak i innych mentalnych), które są przyjemne zaś z drugiej strony to chęć odepchnięcia, wyzbycia się tego co jest nieprzyjemne. Rzeczy, zjawiska, uczucia i myśli, które są przyjemne, odruchowo chwytamy i chcemy (właśnie tanha) zatrzymać a ból mentalny lub fizyczny odepchnąć. Na czym polega odkrycie buddyzmu? Bywa że znacznie większe cierpienie powoduje chęć pozbycia się jakiegoś problemu niż sam problem. Tanha, wedle filozofii buddyjskiej, przyczynia się wzrostu niezadowolenia i cierpienia. Nigdy nie pozbędziemy się naturalnych problemów życia ale gdy będziemy z tego powodu spinać to poziom niezadowolenia zdecydowanie wzrośnie.
Upekkha
Upekkha to w pewnym sensie odwrotność tanha. W stanie tanha umysł jest poruszony pożądaniem zaś upekkha oznacza kompletną nieporuszoność i spokój umysłu wolnego od przywiązań, pożądań i awersji. Upekkha jest jedną z czterech niezmierzoności. Pozostałe to: metta (życzenie komuś szczęścia), karuna (życzenie braku nieszczęścia), mudita (radość z czyjegoś szczęścia). W pewnym sensie upekkha jest kulminacją trzech poprzednich niezmierzoności. Taka nieporuszoność i spokój jest w tradycyjnych naukach buddyjskich jednym z siedmiu czynników pełnego szczęścia. Upekkha nie jest tożsame z apatią. Będąc wolnym od pożądań i chorobliwych ambicji o wiele łatwiej w sposób spokojny i radosny zrobić coś pożytecznego dla siebie i innych.
No i jak w świetle tej buddyjskiej scholastyki można nie być buddystą? Można. Pożądanie i awersja prowadzą (wedle Buddy) do zwiększenia cierpienia – to jest sedno buddyzmu zawarte w Czterech Szlachetnych Prawdach. By nie być buddystą należny więc tej tezie stanowczo zaprzeczyć: trzeba bardzo mocno chcieć by rzeczywistość była inna niż jest, trzeba mentalnie odpychać to co budzi odruchową awersje. Na dłuższą metę jest to beznadziejne zadanie bo nasz umysł nie ma mocy bezpośredniego zmieniania rzeczywistości (poza tylko rzeczywistością wewnętrzną). Można jednak łagodnie przyjąć, że poniechanie pożądań, spokój i nieporuszoność względem tego co nam przynosi świat są krótszą drogą do szczęścia.
Czego Wszystkim i sobie życzę!
PS: Tytuł tego wpisu pożyczyłem od Dzongsara Jamyanga Khyentsego, który podobnie zatytułował swoją znakomitą książkę.
PS2: Ilustracja do wpisu (z Wikipedii) jest lekko nie na temat. To porównanie wielkości największych pomników. Ten duży to Wielki Budda z Lushan (153 metry) a ten mniejszy to Chrystus z Rio (38 metrów).
Protokół rozbieżności między mną a Siakjamunim dotyczy konkretnych spraw:nie uznaję,że wszystko w zyciu jest dukkha,nie uznaję poglądu,że na 100% wszystkie złożone zjawiska są nietrwałe i nawet nie wiem jak ktokolwiek może coś twierdzić na ten temat gdyż nikt z nas nie ma dostępu do wszysrkich zjawisk oraz trudno jest zdefiniować złożoność.Z pewnością żądze i lgnięcia sa niebezpieczne,lecz nie dlatego,iż za ich przedmiotem ukrywa się tylko ułuda(tak często jest)lecz dlatego,że kierują nas ku rzeczom znikomej wartości.Nie odpowida mi insubstancjalna metafizyka-wierzę,że świat składa się z rzeczy realnych,co widzę to jest.Jestem realistą naiwnym z poglądem potocznym.Ponadto razi mnie nacisk jaki buddyzm kładzie na związek przyczynowo-skutkowy,który wg mnie jest(ten związek)przesądem.Nie uznaję samsary ani reinkarnacji.Wierzę w Boga rozumianego na sposób zachodni-Bóg osobowy,Transcendentny,realny,ponad wszystkim.Uznaję w ogóle realne substancje.Postukaj w drewno-jest prawdziwe.Uderz głową o ścianę-ściana nie jest niesubstancjalna lecz realna i guz też będzie realny.Istnieje Bóg,który jest ostatecznym abgrund wszystkiego,możesz każdą rzecz opisać fiszką „to przeminie” albo „to się rozwieje(w swoim czasie)”ale Bóg jest ponad tym-nie przeminie,nie rozwieje się,znajdziesz Go we wszystkich światach i zawsze.Istnieje trwałe coś w nas-nie będę się spierał czy najkorzystniejsze jest nazywanie tego „duszą” czy „umyslem” czy nous czy atmanem czy ka czy dowolnym innym określeniem-ale stanowczo obstaję przy tym,że pewien twardy rdzeń w nas jest.Jeśli używam terminu dusza lub osobowość lub umysł to w znaczeniu dość konwencjonalnym aby opisać to w nas,co jest z Boga i co często przeciwstawia się-w konwencjonalnym i naiwnym opisie-sustancji i ciału(rozciąglemu po kartezjańsku i zajmującemu określone miejsce w przestrzeni wymiarowej-w pewnej odległośći od i do innych rzeczy).Z pewnością umysł/dusza nie jest czymś wymiarowym tym niemniej jest.Ja jestem duszą i doświaczam siebie bezpośrednio,jakkolwiek w tym świecie przeminę to nie zniknę całkowicie,moja bytowość ujawni w innej rzeczywistości-tej pośmiertnej.Wprost nie rozumiem do czego,poza paroma sympatycznymi maksymami etycznymi,które na zachodzie inaczej się uzasadnia,może się przydać irrealistyczna i pesymistyczna metafizyka buddyjska.Szanuję te myśli,jak zresztą większość z tzw.historii filozofii (za wyjątkiem paru turboludobójczych memów typu marksizmu w odmianie bolszewickiej czy nazizmu)ale się z nimi nie zgadzam.Jestem realistą,personalistą,katolikiem i trochę pirrończykiem w tym w czym być nim mogę.Mało ufam systemom i preferuję filozofie pozawione ambicji mówienia o wszystkim,z wyjątkiem może właśnie katolicyzmu,który jest moją religią.Doradzałbym więcej konkretu a mniej poezji,rzeczy przemijają i rozwiewają się w większości,często zostawiają posmak utraty w nas,a jednak mimo to są twarde nadal i realne nadal.Droga nasza ni prowadzi do rozwiania i porzucenia przywiązań,ale też w górę-na spotkanie Boga-najwyższej sybstancji wobec,Którego trzeba będzie się na wieczność określić.Wybór nie jest ułudą.
Buddyzm nie twierdzi że wszystko jest dukkha (to oczywisty absurd). Jest krótki kilkupunktowy katalog tego co jest dukkha. Kontemplacja wyników fizyki współczesnej sugeruje że raczej byty złożone są nietrwałe. Związek przyczynowo skutkowy pomiędzy nieetycznymi działaniami a cierpieniem osobnika który tak działa w świetle współczesnej psychologii nie jest kontrowersyjną tezą. Nie rozumiem tego co Pan pisze o Bogu. Utożsamienie podobno nieśmiertelnej duszy z umysłem który jest jakąś funkcja śmiertelnego mózgu jest nadużyciem.
O metafizyce nic chyba nie pisałem, nieprawdaż? Zaś etyka buddyjska to dość wydajne narzędzie do podniesienia poziomu szczęścia. Są na to dość twarde badania neurobiologiczne (np. wpływ medytacji na neurogenezę albo tempo telomerazy). Polecam np. popularne „Życie emocjonalne mózgu” R. Davidsona.
No i jeszcze jedno. Zdaje się że można być buddystą nie wierząc w reinkarnację.