„Porta fidei” – wrota wiary. Taki tytuł nosi motu proprio czyli list apostolski, w którym Benedykt XVI ogłosił aktualny Rok Wiary. W liście tym papież nawoływał do „programu, który pomoże w głębszym zrozumieniu (…) treści wiary”. Potraktowałem to serio i postanowiłem przestudiować treść pojęć używanych w teologii. By zrozumieć treść jakiejkolwiek wypowiedzi należy najpierw rozumieć sens używanych pojęć. Przywiodło minie to do dość obszernej lektury różnych pism filozoficznych, których autorzy badali sensowność pojęć. To zaś skutkowało tutaj serią wpisów pod zbiorczym hasłem Niewidzialnego Różowego Jednorożca. Nie chce tego tłumaczyć od początku ale w dużym skrócie myślowym sens pojęcia to metoda jego odniesienia do obserwowanej rzeczywistości.
W tym kontekście nadanie sensu wypowiedziom teologicznym stwarza (mówiąc bardzo oględnie) pewne istotne problemy a cała związana z tym metafizyka jest, w wariancie optymistycznym, zaledwie literaturą. Pozwolę sobie pozostać przy tym poglądzie przynajmniej do czasu gdy pojawi się jakaś poważna krytyka filozofii postpozytywistycznej w sformowaniu, które zaproponował Willard Quine w „Dwu dogmatach empiryzmu”. Póki co stanowczo obstaje przy tezie, że metafizyka to tylko (lepsza lub gorsza czyli … nierówna) literatura, która próbuje udawać, że niesie jakieś treści na temat świata. Nic nie mam przeciwko literaturze, muzyce i innym sztukom więc nie ma się co napinać. Chociaż muzyka jest najuczciwszą dziedziną sztuki bo nie próbuje udawać, że głosi jakieś treści na temat świata niczym metafizyka.
Czy jest to wszystko jakoś szczególnie kontrowersyjne? Nie wydaje mi się. Większość katolików w ogóle nie zastanawia się nad tym jaki jest sens pojęć teologicznych. Niektórzy sugestywnie udają, że je rozumieją. Jeszcze inni przyznają, że nie rozumieją ale twierdzą, że zdania zbudowane z niezrozumiałych pojęć są prawdziwe (napisałem taki tekst gdzie było prawdziwe zdanie po walijsku). Zaś na przykład liczni teologowie apofatyczni otwarcie przyznają, że nie rozumieją sensu pojęć metafizycznych. Czym się uważny Czytelniku różni teologia apofatyczna od ignostycyzmu? Czym??? Źródłem finansowania. Na tle tego urozmaiconego pejzażu jakoś szczególnie się nie wyróżniam.
Nie lubię wzbudzać kontrowersji a chciałbym napisać coś pożytecznego i przydatnego w życiu. OK – dlatego ostatnio postanowiłem, że zamiast pisać kazania, które są nieortodoksyjnie katolickie będę pisał kazania nieortodoksyjnie buddyjskie. To lepiej czy gorzej??? Dzisiaj przepraszam za wyjątek ale jeszcze nie zapoznałem się dość dokładnie z kalendarzem tradycji theravada. Generalnie plan jest taki, że chcemy „wygenerować szczęście w sposób naturalny” to znaczy w oparciu o wyniki badań naukowych. Na płaszczyźnie biologicznej ma nam w tym pomóc emulowanie paleolitu, na płaszczyźnie umysłowej medytacja a na płaszczyźnie organizacji życia szeroko rozumiana filozofia minimalizmu. Całość ma działać i „generować szczęście” w okolicznościach nawet niesprzyjających. Czego Wszystkim życzę (szczęścia oczywiście)!
Jak już pisałem wcześniej w reakcji na to, co Ty pisałeś wcześniej – takie rozumienie słowa „sens” jawi mi się jako sztuczne, kalekie i w zupełnie arbitralny sposób zawężające powszechnie przyjęte rozumienie tego słowa.
Jeśli zamkniemy człowieka w pudełku uniemożliwiającym jakąkolwiek obserwację, to możemy powiedzieć cokolwiek sensownego o jego pobycie w pudełku? Czy mają sens jakiekolwiek stwierdzenia odnoszące się do treści myśli i przeżyć wewnętrznych? Czy mają sens jakiekolwiek stwierdzenia odnoszące się do nie zarejestrowanej w żaden sposób przeszłości? Czy ma sens słowo „sens”?
„Jeśli zamkniemy człowieka w pudełku uniemożliwiającym jakąkolwiek obserwację, to możemy powiedzieć cokolwiek sensownego o jego pobycie w pudełku?”
A ktoś widział jak go zamykano? A czy można otworzyć pudełko? Albo zapukać w nie przynajmniej? Jeśli nie można to zupełnie naturalnie rozmowa na temat zawartości pudełka jest bez sensu.
„Czy mają sens jakiekolwiek stwierdzenia odnoszące się do treści myśli i przeżyć wewnętrznych? ”
Moich czy Twoich? Tylko własne można (z trudem) zaobserwować i (często z trudem) komunikować. Skoro można komunikować to zakładając prawdziwość komunikatu można mówić o tym z sensem. Zwłaszcza że niektóre przeżycia wewnętrzne w tym nawet religijne daje się obserwować na fRMI.
„Czy mają sens jakiekolwiek stwierdzenia odnoszące się do nie zarejestrowanej w żaden sposób przeszłości?”
To są baśnie, legendy, podania. Takie rzeczy mają sens literacki.
„Czy ma sens słowo „sens”?”
Takie rozważania metajęzykowe to trudna sprawa.
— „A ktoś widział jak go zamykano?” Ano widział. Ale kontaktu żadnego z nim nie ma i już nie będzie.
— „Tylko własne [myśli] można (z trudem) zaobserwować i (często z trudem) komunikować. Skoro można komunikować to zakładając prawdziwość komunikatu można mówić o tym z sensem.” A dlaczego niby mielibyśmy zakładać prawdomówność? Sensowność zdania ma zależeć od prawdomówności wygłaszającego? Wtedy nigdy nie wiedzielibyśmy, czy tego typu zdania mają sens. Co do twierdzenia, że cudzych myśli nie można obserwować, jest to nieprawda, o czym przekonuje nas dobitnie ten krótki materiał filmowy: http://www.youtube.com/watch?v=0Hw3i-DS9ss.
— „To są baśnie, legendy, podania.” Czyli jeśli jakiś historyk/archeolog/paleontolog/kosmolog stawia śmiałą hipotezę na podstawie własnej intuicji, nie mając (na razie) cienia materialnego dowodu, jego hipoteza nie ma sensu? A może ma sens tylko literacki? A jeśli tak, to może sens literacki jest absolutnie konieczny w nauce? I co to w ogóle jest sens literacki?
Reasumując, cały czas mieszasz sensowność zdań albo z ich prawdziwością, albo z możliwością sprawdzenia ich prawdziwości. Tymczasem sensowność zdania jest warunkiem koniecznym (choć oczywiście nie wystarczającym), by można było mówić o jego prawdziwości/fałszywości, albo rozważyć sposób jego weryfikacji/falsyfikacji. Tylko rozumiejąc sens pojęć „kwadratowy prostokąt” i „kwadratowe koło” mogę stwierdzić, że kwadratowe prostokąty istnieją, a kwadratowe koła nie.
To pomieszanie pojęć uprawiasz przy tym w specyficzny sposób, schlebiając sobie na każdym kroku. Sposób jest prosty: najpierw zawężasz znaczenie pojęcia „sens” wedle własnego upodobania, a potem innych oskarżasz o uprawianie bezsensu (w łaskawszej wersji: sensu literackiego). Jak mniemam, jest to wyborny sposób generowania osobistego szczęścia – temat w sam raz do opisania na Twoim blogu.
Pomysł z gościem zamkniętym w pudełku bardzo mi się podoba. Świetnie że podałeś ten przykład. Wydaje się że to nawet lepiej ilustruje sprawę sensowności niż Niewidzialny Różowy Jednorożec. Odniosą się do tego przykładu w osobnym tekście w niedzielę.